|
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Heavy Metal
Ilość torrentów:
275
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Można by się długo spierać co do tego, czy GRAND MAGUS to zespół doom metalowy, czy heavy/doom metalowy, czy grający tradycyjnym oparty o najlepsze wzorce lat 70-tych i 80-tych heavy metal bez speed manii. Można by też przypinać łatkę epic, może też i inne. Nie można jednak zaprzeczyć, że w tym, co robią są od lat bardzo dobrzy, niezależnie od tego, jaki styl w danym okresie i na jakiej płycie ma znaczenie dominujące. Album "Iron Will", nagrany po kilkuletniej przerwie z nowym perkusistą i wydany przez kilka wytwórni, w tym Rise Above w czerwcu, jest płytą z dominacją klasycznego heavy metalu. Jest też zdecydowanie nawiązaniem do tradycji takiego grania, zbudowanej w latach 80-tych na bazie doświadczeń dekady poprzedzającej, a wszystko złożone w jedną całość w sposób niemal perfekcyjny. Tego, że JB jest wokalistą wspaniałym udowadniać w żaden sposób nie trzeba, i o ile wcześniej prezentował także akcenty typowe dla wokalistów z kręgu szeroko pojmowanego doom, to tym razem pokazał się jako śpiewak heavy metalowy w najczystszej postaci. Jego występ jest tu niesamowity i chwilami ma się wrażenie, że muzyka jest tylko tłem dla niego stworzonym. Jak śpiewa? No tak jak JB, bo jego podrobić się nikomu nie udało, on sam nikogo też nie naśladuje i jeśli wskazać inne tak heavy metalowe gardło, przesycone stylem prapoczątków metalu, to trudno znaleźć odpowiednik. Oprawa oprawą, ale przecież te kompozycje są tu wyśmienite same w sobie. Jeśli na samym początku "Like the Oar Strikes the Water" i "Fear Is the Key" są po prostu więcej niż bardzo dobrymi numerami, granymi w średnio szybkim tempie i z solami, jakie stanowiły sól metalu w latach 80-tych, to po instrumentalnej miniaturce "Hövding", GRAND MAGUS sieje zniszczenie kruszącymi riffami i morderczymi zwolnieniami, jakich przedsmak daje już to w "Fear Is the Key". "Iron Will" chyba jako numer tytułowy przypadkowo wybrany nie został. To esencja heavy metalu w dumnej i niezłomnej postaci z refrenem, jaki wchodzi do panteonu hymnowych refrenów classic heavy i w nim też ujawnia się siła wokalu Christofferssona. Jego gitara wyczarowuje sola proste i jednocześnie genialne w tej prostocie, będącej sumą doświadczeń 40 lat heavy rockowego grania. "Silver Into Steel" to metal skonstruowany na tym, co był najwcześniej i te lata 70-te wypływają tu z każdym dźwiękiem tej mocnej epickiej kompozycji. Harder, Faster... to "The Shadow Knows" i tu JB rozpruwa głosem i gitarą, zagrywając co jakiś czas morderczy, pełen metalowej pychy, kapitalny true motyw i do tego dochodzi wspaniałe solo gitarowe pełne rocka. W specyficznie akcentowanym basem "Self Deceiver" dokładają nieco tego swojego rozumienia doom metalu, tyle że to wszystko jest po to, aby jeszcze bardziej wyeksponować ten niesamowity heavy metal refren, a atmosferę zagęszczają chórki i niemal chwilami bluesowe solo. Ciężko i mrocznie jest w "Beyond Good and Evil" z sabbathowymi riffami i uporczywym powtarzaniem głównego motywu wzbogacanym, urozmaiconym basem i gęstą, fantazyjnie grającą perkusją. "I Am the North" na koniec, choć teoretycznie trwa dziewięć minut, to w rzeczywistości oferuje jej tylko pięć, a reszta czasu to okres ciszy i coś na kształt instrumentalnej miniatury na koniec. Trochę szkoda, że nie mamy tu epickiego kolosa, ale i te pięć minut to kawał tradycyjnego heavy metalu na najwyższym poziomie, rozłupującego czaszki tych, którzy uważają, że metal się skończył. Jest tu i patos, i przestrzeń, i wgniatające w ziemię riffy, i oczywiście kolejny, wyborny popis wokalny JB, przypieczętowany następną piękną solówką gitarową. Brzmienie? Takie jak powinno być. Mocna gitara, przyginający do gleby bas i głośna perkusja. Klasyczne, tradycyjne, staroszkolne, true, a równocześnie bardzo starannie zrealizowane. Mistrzowski album, a bezcenny także dlatego, że wśród "fanów metalu" oddziela natychmiast chłopców od mężczyzn. Memorius Knock Knock. Who's there? Iron Will. Iron Will who? Iron Will kick your ass. How much do you like your 70s hard rock and 80s metal? If you're like me and consider them the best thing that ever happened, here's some good news. JB, the vocalist/guitarist of the Swedish band Grand Magus is with you on that too. What started as a phenomenal blues heavy riff based doom on the first album kept evolving over the next two, becoming heavier, at times faster, and overall more epic metal. While Monument is probably still going to be my favourite album of theirs, Wolf's Return is the one for you metalheads. The fourth album, Iron Will continues to see the band evolve. As far as lineup goes, Seb is the new man in since the old drummer quit back in 2006. But sonically, there's more than a passing resemblance to Dio's matchless recordings with the Blacker and Iommi, and many of these vocal harmonies are completely droolworthy if your favourite Deep Purple albums include the Mark III ones at the top. 80s metal is another influence on this but what completely signals the chequered flag for me are the Michael Schenker influenced leads by JB. The flying V and the half-cocked wah should be enough to imagine how big a disciple of Schenker's he is, but JB's phrasing and vibrato on this album are his best yet. Every solo is a song by itself and every solo is fucking awesome. The Shadow Knows begins like Scorpions' one-chord-riff masterpiece Blackout, but also goes on to sound like a classic Dave Mustaine song on the verse. By the time Beyond Good and Evil, the second last song is on, you're absolutely convinced about a few things. The band is even capable of writing a metal anthem with just one riff, with the power of the heavy motherfucker of a groove, the unmatched singing, the solo and not to mention the greatness of that single riff itself. The album closes with just the enviable sounding drums pounding, joined a little later by the bass, almost sounding like something on the latest Riverside. The song in question is I am the North, and it is again a lesson in writing heavy, catchy and groovy epic doom with a load of That 70s Sex. As always with the band, this album has the perfect runtime of 38 minutes (without including the short hidden track). Classic stuff. Olo ..::TRACK-LIST::.. 1. Like The Oar Strikes The Water 3:13 2. Fear Is The Key 3:31 3. Hang 0:39 4. Iron Will 5:01 5. Silver Into Steel 4:15 6. The Shadow Knows 5:35 7. Self Deceiver 4:49 8. Beyond Good And Evil 5:15 9. I Am The North 9:01 Iron Will was recorded during midwinter 2007-2008 at Ramitam, Stockholm, Sweden. ..::OBSADA::.. Bass - Fox Drums - SEB Guitar, Vocals - JB Additional Acoustic Instrument - Oneman (tracks: 1, 5) https://www.youtube.com/watch?v=Cj5o00Q4FB4 SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 4
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-06-23 14:24:10
Rozmiar: 95.40 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist: Axel Rudi Pell Album: Risen Symbol Genre: Melodic-Heavy-Metal Publisher: Steamhammer Duration: 00:57:12 Codec: FLAC 24/48 Bitrate: Lossless|WEB-DL Rip type: tracks ...( TrackList )... 01. The Resurrection (Intro) (1:41) 02. Forever Strong (4:41) 03. Guardian Angel (5:27) 04. Immigrant Song (5:47) 05. Darkest Hour (5:32) 06. Ankhaia (10:09) 07. Hell's On Fire (4:46) 08. Crying In Pain (6:49) 09. Right On Track (4:45) 10. Taken By Storm (7:35)
Seedów: 18
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-06-15 09:06:56
Rozmiar: 751.85 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. As time passes, many bands decide to just repeat the formulas of success and keep releasing the same stuff, just with different names. This is where Secret Sphere seems to separate from the traditional italian power metal. The first glimpse was in "A Time Never Come", their previous release. Despite the bombastic style there were a lot of progressive elements mixed in the typical "epic" wave and the lyrical work helped a lot to move away a bit from the fantasy/dragon-themed stuff with a moving and dreamy story. Here is where Secret Sphere started to turn into a progressive metal band with some of the speed of the typical italian power metal bands. The double bass is still there in most songs, also the keyboards delivering fast and nice melodies. However, the most noticeable change is in the guitars as they play heavier than before and also try to acquire their own style instead of just throwing away some random or generic riffs. The fantasy is gone and even though the first song starts out with violins that could make you think the opposite, soon the guitars kick in and you forget about any signs of "epicness" or dragons. This is a voyage across several songs involving feelings, emotions, love, society, etc. By the way, it's not something for everyone's taste. Probably most people may hate the lyrical route Secret Sphere took but, at least in "Scent of Human Desire", it serves its purpose: a series of wonderings and questions about humanity's way of feeling and living. Most of the album flows efficiently (there are some female vocal guests spread across several songs that help ensuring the "emotions-feelings" thing mentioned to be an important part) but it ends too quickly despite the 53 mins length. Ok, after the flowers and praising let's go to the critics. The album has two flaws. Bad ones to speak truthfully: 1) "Virgin Street 69": I'm not a fan of track-by-track reviews but I pinpoint this song because it's terrible. In the same vein of the "stupid" songs of Helloween or some of the worst or most idiotic songs of Edguy, this is just out of place here and it's sadly in the middle of songs that are way better in all aspects. They included some female "moanings" (supossedly in a attempt to express the lust, orgasms or whatever they were thinking...) but the whole song, lyrics and that stupid sample make this one the weakest song of the album, also lowering the global score. 2) The last track is a deceiver. Ok, why this? I understand that is the second part of the previous song (which implies it's still the epic one) but it doesn't last 8 minutes. Again, as it happens with many bands, they do a song that is 5 mins length, put a minute or two of silence and then kick in with some idiocy as a closer, "hidden track" or some sort of "bonus". Here they feature a retarded tune that reminds me to the beginning of Mr. Sandman but comparing that piece with Blind Guardian is insultive. Thus, that pair of things are the ones that forced me to lower the score to an album that is fantastic, progressive... and catchy, as these guys like to promote. Try it. Secret Sphere deserves some credit for their efforts to move away from the stereotyped italian power metal scene. Observer ..::TRACK-LIST::.. 1. Rain 2. Still Here 3. 1000 Eyes Show 4. More Than Simple Emotions 5. Surrounding 6. Desire 7. Virgin Street 69 8. Runaway Train 9. Scent Of A Woman 10. Life Part 1 - Walking Through The Dawn 11. Life Part 2 - Daylight Bonus Track: 12. Kings Of Metal (Manowar cover) ..::OBSADA::.. Ramon Messina - Vocals Antonio Agate - Keyboards Aldo Lonobile - Lead Guitars Paolo Gianotti - Guitars Andrea Buratto - Bass Luca Cartasegna - Drums https://www.youtube.com/watch?v=g2vgxajIlr0 SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 4
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-06-14 19:31:51
Rozmiar: 131.88 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Czy ten heavymetalowy czołg jeszcze jeździ na swoich gąsienicach? Patrząc na oryginalny skład londyńskiej kapeli Tank, a także mając na uwadze liczne perypetie z roszadami w zespole, wreszcie też jego nieregularny status w ostatnich latach, trudno właściwie odgadnąć, kto w tym obozie nagrywa kolejne albumy. Z jednej strony swoją aktywność mocno akcentuje twórca Tank, czyli Algy Ward, zaś z drugiej zasłużeni dla kapeli gitarzyści Mick Tucker i Cliff Evans robią swoje płyty. Wszystko ukazuje się pod szyldem Tank - równolegle i w atmosferze kłótni, wywołując dezorientację wśród fanów nieśledzących kolejnych namiętności w kontaktach pomiędzy londyńskimi muzykami. Tak oto album zatytułowany "Valley of Tears" jest dziełem Tuckera i Evansa, których w studio wsparli wokalista ZP Theart, basista Barend Courbois i perkusista Bobby Schottkowski. Krążek zawiera w sumie dziewięć utworów utrzymanych w stylu, który dość niezgrabnie próbuje łączyć klasykę NWOBHM z nowoczesnymi wariacjami na temat heavy metalu. Tu i ówdzie znalazło się też miejsce na power metal. W sumie jednak klasyki na "Valley of Tears" jest jak na lekarstwo, a zestaw w miarę niezłych kompozycji zamykają utwór tytułowy oraz następujący tuż po nim galopujący zadzior w stylu "War Dance", a także chyba przypadkowo wplecione w tracklistę garażowe zjazdy w "Living a Fantasy" i kapitalne sekcje instrumentalne pod postacią "One For The Road". To w tych numerach Tucker i Evans potrafią zaciekawić poszukiwaczy przynajmniej zrębów esencjonalnego NWOBHM, a zarazem zaprezentować serię porządnych wypuszczeń i solówek gitarowych. Tu również irytująca powermetalowa maniera południowoafrykańskiego wokalisty ZP Thearta nie jest w stanie odciągnąć od klimatycznych motywów przewodnich. Dobrze też radzi sobie bębniarz Bobby Schottkowski (szczególnie w "Living a Fantasy"). Inna sprawa, że "Valley of Tears" próbuje też nabić w butelkę fanów klasycznego heavy metalu. Trudno o inną opinię wobec utworów w stylu "Eye of a Hurricane", "Hold On", "Heading For Eternity" albo "World On Fire", które kompletnie nie mają nic wspólnego z albumami Tank nagranymi w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Jeszcze gorzej, że to propozycje, które powielają schematy. Marne kopie utworów zagranych na wstępie albumu. Numery bez historii, pozbawione kopyta, sensu i mocy. W sumie więc kapela, niestroniąca zresztą w przekroju całego krążka od powermetalowych naleciałości, przynajmniej połowę nowego materiału zagrała jakby od niechcenia, na siłę, brnąc w totalne schematy i depcząc mało spopularyzowaną, acz dobrą historię Tank. Dość powiedzieć, że niektóre solówki gitarowe Tuckera i Evansa, zagrane w wymienionych wcześniej utworach wywołują odruch wymiotny. Zdecydowanie nie o to chodziło. Wprawdzie wiarę w tę wersję Tank przywraca jeszcze utwór "Make a Little Time" o fajnych blues’ujących odniesieniach, ale to wszystko na co dziś stać Tuckera i Evansa. Gitarzystów, którzy na "Valley of Tears" kilkukrotnie błysnęli, aczkolwiek niewystarczająco, aby o tym albumie pamiętać za miesiąc albo nawet dwa tygodnie. Zatem odpowiedź na pytanie postawione na wstępie musi być negatywna. Nowy album Tuckera i Evansa, gitarzystów podających się za współtwórców Tank, ma kilka niezłych momentów, ale na "Valley of Tears" przeważa chaos i poczucie rozczarowania. Gąsienice tego czołgu nie nadają się nawet do ruskiego filmu propagandowego. Konrad Sebastian Morawski Jakiś czas temu Rob Halford odpowiadając na zarzuty Gene’a Simmonsa dotyczące obecnej kondycji rocka stwierdził, że „rock nie jest martwy. On żyje, kwitnie i ekscytuje.” Frontman Judas Priest popiera swoje słowa doskonałym „Redeemer Of Souls”, Maideni świeżutkim i apetycznym „The Book of Souls”, zaś Lemmy zaskakuje błyskawicznym i jak zawsze rock’n’rollowym wydawnictwem „Bad Magic”. Do współczesnego blitzkriegu zespołów spod znaku Old Wave of British Heavy Metal dołącza również Tank swoim nieco melancholijnym, lecz zdecydowanie udanym i heavy metalowym „Valley Of Tears”. Mowa oczywiście o Czołgu prowadzonym przez dwóch gitarzystów z jego oryginalnej załogi, czyli Micka Tuckera oraz Cliffa Evansa, który tworzy równolegle z Tankiem Algy’ego Warda. Spory, która z tych metalowych konserw jest bardziej „trve” pozostawiam fanom każdego ze składów, nie mniej jednak każdy metalhead powinien się ucieszyć, słysząc już pierwsze riffy dobiegające z Doliny Łez. Krążek wita nas dość prostym i utrzymanym w umiarkowanym tempie 'War Dance’. Punktowe i dokładne kostkowania gitar wspierane przez przyjemnie mruczący, triolowy basik działają niczym wehikuł czasu przenoszący nas w złoty okres popularności NWOBHM. Całość utworu przyprawiona jest halfordowskim wokalem znanego z operowych popisów w DragonForce ZP Thearta. I tutaj ZP należą się ogromne brawa, bo jego power metalowy głos wzmocniony w większości kawałków lekkim delay’em doskonale odnajduje się w oldschoolowych kompozycjach chłopaków z Tanka. Co ciekawe, nad wdrożeniem Thearta w klasyczne klimaty czuwał sam Mick Tucker, który nakłonił go do przewałkowania całej dyskografii Dio oraz Thin Lizzy. Nawiązania do muzyki legendarnego Ronniego Jamesa Dio możemy także usłyszeć w riffie tytułowej ballady ’Valley Of Tears’, łudząco przypominającym 'We Rock’ z jego solowej płyty „Last In Line”. Klimat i atmosfera „Doliny” przywodzi na myśl maidenowskie 'Paschendale’ i zdecydowanie nadaje się na gigowy hit, do którego piórami co prawda nie potrzepiemy, ale na pewno z kuflami w górze wyśpiewamy gardłowy lament na cześć poległych w heavy metalowym boju braci. No właśnie – lament i tęskne melodie (jak choćby w kolejnym wałku 'Eye of a Hurricane’) są zarówno największym plusem ale i piętą Achillesową tej płyty. Bo z jednej strony pomaga przenieść się o kilkadziesiąt lat wstecz i poczuć magię wczesno-metalowych czasów (i to we współczesnym miksie), lecz z drugiej w kawałkach z tego albumu brakuje nieco podniosłości Saxona, energii Dio i Sabbathów oraz rozdmuchanej braterskości promowanej przez Manowar. I pomimo faktu, iż treść tekstów jest kwintesencją heavy metalowego snucia opowieści, to zarówno opowiadające o życiu w trasie 'Make a Little Time’ jak i apokaliptyczne 'World on Fire’ są nieco przyćmione wszechobecną melancholią. Jeżeli chodzi o instrumentarium, to jak zawsze w przypadku duetu Tucker-Evans stoi ono na wysokim poziomie. Sypiące iskrami tremola Micka Tuckera świetnie kontrastują z równymi riffami Evansa (’Hold On’) i toczącymi się za nimi na ciężkich gąsienicach, basowymi liniami Barenda Courboisa (’Heading for Eternity’). Stopa Bobby’ego Schatkovski’ego daje oddychać gitarom, zaś apogeum niesamowitego zgrania i epickości następuje w zamykającym krążek 'One for the Road’, który jest moim zdaniem najlepszym numerem na albumie (sorry ZP!). Jedynym zastrzeżeniem jeżeli chodzi o warstwę instrumentalną czołgistów są nadużywane przez Bobby’ego crashe, które zagłuszają miejscami odbiór z „Doliny”. Dodatkowo sprawę pogarsza miks, w którym pokrętełka ścieżek odpowiedzialnych za talerze niebezpiecznie powędrowały w prawą stronę. Dla kogo zatem jest nowy album Pancerniaków? Przede wszystkim dla zakopanych w starych winylach heavy metalowców, którzy twierdzą, że kolejne fale coraz to nowych podgatunków ciężkiej muzyki totalnie przykryły NWOBHM. I parafrazując słowa Roba z początku recenzji, heavy metal nie jest martwy, on żyje i pomimo, że nie kwitnie aż tak jak kiedyś, to wciąż potrafi ekscytować. Nie pozostaje więc nic innego Metalowa Braci jak zatrzasnąć dekle, założyć hełmofony i ponownie dać się rozerwać odłamkowo-burzącym wystrzelonym z wciąż sprawnego i groźnego Czołgu. Materonin ..::TRACK-LIST::.. 1. Valley Of Tears 2. War Dance 3. Eye Of A Hurricane 4. Hold On 5. Living A Fantasy 6. Heading For Eternity 7. World On Fire 8. Make A Little Time 9. One For The Road ..::OBSADA::.. Bass Guitar - Barend Courbois Guitar - Cliff Evans, Mick Tucker Percussion - Bobby Schottkowski Vocals - ZP Theart https://www.youtube.com/watch?v=XbSkkH50dYI SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-06-14 17:55:29
Rozmiar: 108.26 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist: Witherfall Title: Sounds Of The Forgotten Year: 2024 Genre: Progressive, Heavy-Metal, Power-Metal Publisher (label): DeathWave Records Duration: 00:54:58 Format/Codec: FLAC Rip type: Tracks Audio bitrate: Lossless Bit depth: 24 Bit/48 kHz ...( TrackList )... 01. They Will Let You Down (00:05:59) 02. Where Do I Begin? (00:06:30) 03. A Lonely Path (00:01:33) 04. Insidious (00:06:47) 05. Ceremony Of Fire (00:07:32) 06. Sounds Of The Forgotten (00:05:23) 07. Aftermath (00:01:31) 08. When It All Falls Away (00:06:39) 09. Opulent (00:02:45) 10. What Have You Done? (00:10:19)
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-06-14 00:26:57
Rozmiar: 727.34 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Bloodstorm Funeral Title: GoblinHammer Year: 2024 Genre: Heavy Metal Country: USA Duration: 00:44:10 Format/Codec: MP3 Audio bitrate: 320 kbps ...( TrackList )... 01. Enter The Void (02:55) 02. Back For Blood (02:55) 03. The Reaper's Toll (02:51) 04. Bloodsucking Darkness (03:59) 05. Altered Beast (02:27) 06. Hellstorm (The Flames Of Deliverance) (02:01) 07. Cursed Souls (03:15) 08. From Dusk Til Death (03:31) 09. Die By My Hand (03:04) 10. Into The Night (02:18) 11. Spiraling Death (03:11) 12. Howling Fog (02:00) 13. Wrath Of The Spectral Ripper (03:19) 14. Welcome To Dead House (02:27) 15. Dead Or Alive (03:50)
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-06-14 00:26:44
Rozmiar: 104.27 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Men Of War Title: Men Of War Year: 2024 Genre: Epic, Heavy-Metal Country: USA Duration: 00:37:54 Format/Codec: MP3 Audio bitrate: 320 kbps ...( TrackList )... 01. War Overture - Call Of Duty (05:23) 02. Echoes Of War (02:47) 03. Aftermath Of War (03:11) 04. Men Of War (04:14) 05. Warriors Of Chaos (03:14) 06. Defenders Of Justice (03:13) 07. Light Of Hope (04:00) 08. Shadows Of Sorrow (04:59) 09. Path Of Redemption (06:49)
Seedów: 7
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-06-13 23:54:26
Rozmiar: 88.66 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Thirsty Zombie Title: Dead But Still...Drunk!! Year: 2024 Genre: Heavy metal Country: Germany Duration: 00:41:01 Format/Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ...( TrackList )... 01. Iron Titans 03:49 02. Fight For Your Life 04:55 03. Tavern Inferno 03:16 04. Banshee Of Fire 04:24 05. Alestorm Rebellion 03:49 06. Midnight Chase 04:22 07. Leather And Lace 04:23 08. Iron Sky Brigade 04:21 09. Crush Machine 04:23 10. Metal Beast Ascent 03:16
Seedów: 10
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-05-30 11:13:25
Rozmiar: 95.04 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
.::INFO::.
Artist: Various Artists Album: Junkshop Pop Year: 2024 Genre: Pop Format: mp3 320 kbps .::TRACKLIST::. 01. Harpo - Baby Boomerang 02. Mud - Hypnosis 03. Racey - Some Girls 04. Chris Spedding - Motor Bikin’ 05. Kenny - Baby I Love You, Ok! 06. Cozy Powell - Na Na Na 07. The Monkees - Mary, Mary 08. Tommy James & The Shondells - I Think We're Alone Now 09. Alvin Stardust - Twenty Flight Rock 10. Faces - Borstal Boys 11. Matchbox - C'mon Let's Go 12. Maxine Nightingale - One Last Ride 13. The Arrows - Touch Too Much 14. Heavy Metal Kids - She's No Angel 15. Matt Bianco - Get Out of Your Lazy Bed 16. Hilly Michaels - Calling All Girls 17. Red Box - For America 18. Dollar - Oh L'amour 19. Nick Kamen - Tell Me 20. T-Connection - Do What You Wanna Do 21. Hot Chocolate - Bump and Dilly Down 22. Kenny - Fancy Pants 23. Harpo - Horoscope 24. Mud - The Cat Crept In 25. Wizzard - Ball Park Incident 26. The Monkees - (I'm Not Your) Steppin' Stone Orginalna kategoria:Muzyka » Pop
Seedów: 8
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-05-05 19:21:42
Rozmiar: 192.24 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Płyta "Fear Of The Dark" to pierwsza płyta Iron Maiden, którą usłyszałem i muszę z przykrością stwierdzić, że nie od razu się na niej poznałem. Gdy ją kupiłem, zabrałem się do jej słuchania i - nie wiem, czy to biorytmy, czy też spisek jakiś wrogich mi "sił" - coś spowodowało, że mi się nie spodobała (sic!). A nawet musiało w tym być coś więcej, bo po prostu nie podjąłem próby ponownego przesłuchania. Album więc spokojnie sobie spoczywał na półce i czekał na swoją szansę. No i pewnego dnia coś mnie podkusiło, by dać mu tę szansę. Puściłem płytę... i oniemiałem. Od tego momentu aż do dnia dzisiejszego nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że się na niej nie poznałem - i nie znalazłem wytłumaczenia, ale (cytując "The Fugitive") "Even if I find them (czyli winnych) (...) I've got to get them all to make them pay". Bo muszę przyznać, że przez jakiś czas zawsze, kiedy słuchałem tej płyty, byłem zły, że tyle czasu nieużywana, leżała u mnie na półce. Ale teraz już mi przeszło i już nie nawet nie muszę zażywać tych pigułek od pana doktora. :). Ale summa summarum najważniejsze jest, że w końcu zauważyłem jaka ta płyta jest wspaniała. Od pierwszego do ostatniego kawałka ma moc, tempo i klimat - czyli wszystko to, za co trzeba kochać Ironów. Otwarcie płyty jest zgodne z zaleceniami Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi. "Be Quick Or Be Dead" to jeden z najostrzejszych numerów w historii Iron Maiden, wielka dawka energii, piekielna perkusja, falujący riff i głos Dickinsona - i naprawdę mordercze tempo, ale cóż "be quick... or be dead!". Drugi kawałek ("From Here To Eternity") to czwarta i ostatnia część sagi o Charlotcie. Ta piosenka wyszła na singlu razem z "Roll Over Vic Vella" i razem tworzą chyba najbardziej rytmiczny zestaw w historii Dziewicy. Świetne solo i ogólnie bardzo "żywe" nagranie. "Afraid To Shoot Stranger", kawałek trzeci. Bardzo klimatyczy i subtelnie wyśpiewany przez Bruce'a. Gitarowy motyw jest jednym z najfantastyczniejszych, jakie w życiu słyszałem i po dwu-trzykrotnym usłyszeniu nie da się go zapomnieć. W tym nagraniu jest wielka pasja, a dodatkowo zmiany tempa jeszcze dodają mu uroku. Po prostu fantastyczne - nic tylko zapalniczkę w górę i kołysać się w rytm... "Fear Is The Key" to dość surowe, oszczędnie zaaranżowane nagranie ze świetną solówką. Zasada kontrastu z poprzednim numerem świetnie się tu sprawdza. "Childhood's End" to z kolei zaangażowana piosenka-protest z naprawdę fantastycznym tekstem ("You see the full moon float / You watch the red sun rise / We take these things for granted / But somewhere someone's dying"). Do tego świetny riff, bębniąca perkusja i znakomity, przejęty wokal. Kolejny kawałek - "Wasting Love" - bardzo fajna ballada z przeciągłą gitarą, znów znakomitym tekstem i wspaniałym basem Harrisa. Znakomite i zaskakujące. Potem mamy "The Fugitive" - od czasu obejrzenia filmu "Ścigany" zawsze, gdy słucham tego nagrania, przypomina mi się dr Richard Kimble, uciekający przed policyjną "nagonką". Ale nic dziwnego: tytuł, tekst znakomicie oddający poczucie ciągłego zagrożenia i równie niepokojąca muzyka, ze wspaniałym wokalem Bruce'a - najpierw pełnym wyrzutu i bólu, potem nabierającym siły i w końcu żądającym zemsty - to wszystko powoduje, że takie skojarzenie jest jak najbardziej na miejscu. Wspaniała kompozycja. Potem "Chains Of Misery", drapieżna piosenka z agresywnym wokalem Dickinsona i wspaniałymi gitarami - szczególnie w dwóch ostatnimi wersach zwrotek. W następnej piosence - "Apparition" - najciekawszy jest tekst, który jest naprawdę świetny. Podobnie jak "Fear Is The Key" też jest to dość surowe nagranie, nieco w stylu Led Zeppelin. Dziesiąta pozycja to "Judas Be My Guide", które rozpoczyna przeszywające dynamiką, genialne solo gitarowe. Wokal, bas i cała reszta bardzo dynamiczna - bardzo elektryzujące nagranie. "Weekend Warrior" - znów znakomity tekst i piosenka pełna zmian tempa. Do tego ma znakomite solo i to ogólne poplątanie bardzo mi się podoba. No i ostatni, tytułowy kawałek: "Fear Of The Dark" - piosenka ma genialny klimat i nie polecam słuchania jej podczas nocnego spaceru, gdy drzewa, lampy i całe otoczenie rzuca wielokrotne cienie, a wiatr kołysząc gałęziami powoduje, że w głowie odzywa się cichy głosik podpowiadający, że tam, za tobą jest coś... ktoś jeszcze... Genialny riff, najpierw spokojny, stanowi tło dla szepczącego Bruce'a, a potem wygrywany w szaleńczym tempie, które w połączeniu ze wściekłym wokalem niemal rozszarpuje słuchacza. Wspaniałe solówki, potem lekkie zwolnienie i znów szaleńcza ostatnia zwrotka... To wielki hymn Ironów i chyba każdy fan zna to nagranie na pamięć. Nie da się ukryć, że już samo tytułowe nagranie jest tak porażające, iż wystarczyłoby na wysoką ocenę. A że i cała reszta jest podobnie rewelacyjna, to cóż można powiedzieć: na pewno jest to klasyka metalu, a cała piątka muzyków prezentuje się tutaj wspaniale. To jest po prostu jedna z najlepszych płyt, jakie w życiu słyszałem. Jedno słowo: FANTASTYCZNA. Tomasz 'YtseMan' Wącławski "Fear of the Dark" to zdecydowanie jeden z najbardziej rozpoznawalnych krążków Żelaznej Dziewicy, oczywiście za sprawą kultowego utworu tytułowego, który z czasem stał się jednym z najsłynniejszych i najbardziej cenionych z katalogu zespołu. Również za jego sprawą, "Fear of the Dark" stał się trzecim albumem, który zawojował brytyjskie listy przebojów, docierając na 1. miejsce. Niestety, jego popularność nie przełożyła się do końca na jakość materiału. Mamy tu do czynienia z dziełem udanym, lecz okropnie nierównym. A to dlatego, że zamiast trzymać się podstawowego czasu 40-50 minut Maideni nagrali dłuższy album, dopasowany do ery płyt CD, gdzie można było nagrywać nawet jednopłytowe krążki o długości 80 minut. Na szczęście, "Fear of the Dark" jest o 20 minut krótszy, choć i tak znalazło się na nim kilka niewypałów. Biorąc pod uwagę, że zespół bardzo rzadko nagrywał wcześniej słabe kawałki, można tu mówić o chwilowym spadku formy kompozytorskiej. Delikatne wpadki zdarzają się każdemu, trudno przez kilka dekad wydawać albumy na równie dobrym poziomie. Mimo to, szkoda, że nie wyselekcjonowano lepiej tego materiału, bo był potencjał na znakomite dzieło, przebijające poprzedni "No Prayer for the Dying". "Fear of the Dark" ma kilka niezaprzeczalnych plusów. Poprawiła się np. produkcja względem poprzednika. Po raz ostatni zajął się tym Martin Birch, dodatkowo w duecie ze Stevem Harrisem (w tym kontekście basista na pewno wysłuchał wtedy wielu cennych wskazówek). Z kolei Janick Gers zdążył się przez dwa lata zaklimatyzować w grupie i jego gra lepiej zgrywa się z wyczynami Dave'a Murray'a. Ponadto Gers miał odtąd w zespole wkład kompozytorski, przejmując w ten sposób rolę Adriana Smitha, czyli (współ)twórcy niektórych hitów kapeli z lat 80 (Murray nigdy nie palił się szczególnie do tworzenia). Na samym "Fear of the Dark" został podpisany pod pięcioma utworami, czyli niemal połową materiału. Wokalnie bardzo dobrze spisał się również Bruce Dickinson, mimo że podczas nagrywania był już pewnie myślami daleko poza Iron Maiden. Z płyty najbardziej znane są rozbudowane kompozycje, czyli "Afraid to Shoot Strangers" i "Fear of the Dark". Tylko one przetrwały w setliście koncertowej po odejściu Dickinsona. Pierwszy z nich to absolutnie wybitnie ułożony kawałek, z niemalże sielskimi zagrywkami na początku i pełnym pasji głosem Dickinsona. Z czasem całość nabiera coraz większej intensywności, co kumuluje się w postaci jednego z najlepszych riffów w historii Iron Maiden. Potem następuje czadowa część instrumentalna i powrót do motywów granych wcześniej. Coś wspaniałego, bardzo lubię do tego powracać. "Fear of the Dark" to rzecz na podobnym poziomie i prawdziwy klasyk, choć moim zdaniem padła ona ofiarą swojej kultowości i ogrania na koncertach. Jeśli jednak oceniać samą kompozycję - świetna robota. Odwrotnie niż w "Afraid to Shoot Strangers" zaczyna się dynamicznie i agresywnie, po czym następuje chwila wyciszenia, jednak niedługo potem panowie wracają do dynamicznego łojenia, w którym znajdziemy kilka porywających popisów gitarowych. I bardzo chwytliwy refren, znany wszystkim miłośnikom muzyki metalowej. W dalszej kolejności najbardziej rozpoznawalne są te najbardziej nietypowe dla kapeli nagrania. Do tego będące swoimi przeciwieństwami. Pierwszym jest niemal thrashowy, najszybszy w katalogu zespołu "Be Quick or Be Dead", posiadający wściekły głos Bruce'a, agresywne gitary i mocną grę sekcji rytmicznej, a mimo to zachowujący dość przebojowy charakter (w końcu był pierwszym wyborem na singiel). Prawdziwy cios. Drugi taki kawałek to "Wasting Love" - dość spokojna i niezwykła, jak na ten zespół, ballada. Ogólnie całkiem ładna i dająca pewne powiązania z późniejszą, solową twórczością Dickinsona. Wyciszone momenty kontrastują z wybuchowym refrenem, pojawia się też bardzo fajne solo gitarowe. Reszta krążka nie jest już tak ceniona czy szczególnie kojarzona, nawet wśród wielu fanów Iron Maiden. O niektórych nagraniach nie pamiętają pewnie nawet sami muzycy. A szkoda, ponieważ nawet w tym gronie można znaleźć pewne perełki. Jak "Childhood's End", niewiele tylko słabszy od "Afraid to Shoot Strangers" i "Fear of the Dark", z fajnym podkładem rytmicznym, wspaniałymi harmoniami gitarowymi i takimi samymi solówkami, należącymi do moich ulubionych. Szczególnie rewelacyjnie wypada nieoczekiwane przyspieszenie na początku solówki. To jedno z tych nagrań, gdzie słychać świetne zgranie Gersa i Murray'a, czego nie można było często powiedzieć w przypadku "No Prayer for the Dying". Cudowna rzecz, niestety niedoceniana. Okropnie bagatelizowanym utworem jest również "Judas Be My Guide". W sumie sam kiedyś za nim nie przepadałem, ale wraz z kolejnymi latami zyskał w moich oczach. Znakomity śpiew Dickinsona i dobra melodia czynią go godnym przesłuchania. Konkretne, energetyczne granie na poziomie. Opisane przeze mnie nagrania należą do tej lepszej połowy albumu, jednak i w drugiej trafiają się całkiem ciekawe rzeczy. "From Here to Eternity" to prosty, ale całkiem przyjemny, melodyjny i nie odrzucający rocker. Do pewnego momentu bardzo fajnie rozwija się też "Fear Is the Key". Początkowy motyw może się kojarzyć z zeppelinowym "Kashmirem", ale na szczęście muzycy nie popełnili plagiatu. Świetnie wypada pierwsze 210 sekund, z kolejnym pomysłowym w swojej prostocie solem, ale już późniejsza część wydaje mi się zbyt przekombinowana i chaotyczna, co niestety osłabia ogólne wrażenie. Mam również pewne zastrzeżenia co do "Weekend Warrior", ale odwrotne niż w przypadku "Fear Is the Key". Pierwsza połowa to dość banalne granie, dodatkowo w stylu podobnym do AC/DC (nawet Dickinson próbuje w pewnym stopniu naśladować barwę głosu Briana Johnsona). Na szczęście całość ratuje część instrumentalna z rewelacyjnymi solówkami Gersa i Murray'a, które i tak powinny znaleźć się w lepszej kompozycji. Zdecydowanie najsłabiej z zestawu wypada początek drugiej połowy wydawnictwa. "The Fugitive" odrzuca już od samego początku, ponieważ zdecydowanie za długo się rozkręca. Niby trwa niecałe 5 minut, a i tak ma się wrażenie, że autorzy próbowali go sztucznie wydłużyć. Ale i reszta nie wypada dużo lepiej. Mamy np. nieciekawą melodię czy niezbyt udany refren. Całkiem niezłe są popisy gitarowe, ale i tak nie zatrą ogólnego odczucia. O ile jeszcze "The Fugitive" można przy odrobinie łaski i życzliwości uznać za bardzo przeciętny wypełniacz, tak kolejne dwa nagrania są wprost koszmarne. "Chains of Misery" to okropnie nijaki, niczym niewyróżniający się kawałek z fatalnym refrenem. Słuchałem go dziesiątki razy, ale praktycznie wcale go nie pamiętam. W przypadku "The Apparition" do nijakości dochodzi dodatkowo nuda i irytacja. Mimo że trwa niecałe 4 minuty, okropnie się ciągnie, a wyczekiwanie na jego zakończenie coraz bardziej się wydłuża. Według mnie to zdecydowanie najsłabsze nagranie w całej historii kapeli. Dwa ostatnie są pozbawione jakichkolwiek walorów, jednak wszystkie trzy bardziej pasowałyby na stronę B singla, niż album, przez co bardzo osłabiają jego poziom. "Fear of the Dark" zakończył pewien etap w twórczości Iron Maiden. Szkoda tylko, że nie w nieco lepszym stylu. Nieodpowiednia selekcja materiału zaowocowała słabszym i zdecydowanie mniej równym materiałem niż wcześniej. W sytuacji wielu grup takie wydawnictwo mogłoby być ozdobą dyskografii, lecz w przypadku Iron Maiden jest to ta dolna półka. Dla mnie "Fear of the Dark" był w momencie jego wydania najsłabszym albumem zespołu. Co nie znaczy, że złym, nadal znajdziemy tu kilka definitywnie świetnych momentów, jak "Afraid to Shoot Strangers" czy "Childhood's End". Czy Maideni potrafili nagrać długi longplay, którego słucha się bez uczucia nudy i w którym nie ma przestojów? Ależ oczywiście, takim będzie następny "The X Factor" Robert Rosiński Czytając tutejsze recenzje zespołu Iron Maiden, byłem zaskoczony, że tak wiele recenzji jest już zajętych, a niemal pod każdą znajduje się multum komentarzy, które nazwałbym wręcz kontr-recenzjami. Zdania na temat dokonań Żelaznej Dziewicy są niesamowicie podzielone, co mnie bardzo ujęło. Niemal każda płyta ma swoich wielbicieli i tych, którzy nawet w klasykach znajdą jakieś słabe punkty. Ale nie pojmuje czemu w tak aktywnej zakładce, jaką jest Iron Maiden zabrakło recenzji "Fear Of The Dark"? Czyżby był to tak nieistotny album w dyskografii brytyjskiej legendy heavy metalu? Ostatnie wydawnictwo nagrane z Brucem (oczywiście aż do powrotu "Brave New World), wielka trasa promująca płytę podczas której powstał koncertowy "Live At Donington", aż wreszcie tytułowy utwór, który do dziś jest jednym z najatrakcyjniejszych punktów koncertów IM. Czy to mało? A może ten album wzbudza tak wielkie kontrowersje, że po prostu nikt nie waży się wyrazić swojej opinii o nim? Czy ja zatem również powinienem się bać kontr-recenzji? Trudno, zaryzykuję. Na dobrą sprawę "Fear Of The Dark" to pierwszy album Żelaznej Dziewicy, który usłyszałem i pierwszy który nabyłem w sklepie. Ale swoje obiektywne podejście do niego mam i nie zamierzam się kierować jakimś sentymentem. Więc oto co mam do napisania Na początek istny killer, który nie nadaje się nigdzie indziej jak właśnie na otwarcie - "Be Quick Or Be Dead". Rozpędzona perkusja i drapieżny śpiew Bruce'a, który na tej płycie pokazał swoją "ciemniejszą" stronę, która dawała się we znaki na poprzednim "No Prayer For The Dying". Jednak teraz spotęgowana przy muzyce pokroju "Be Quick Or Be Dead" ma większe pole do popisu. Dalej ogień nie przygasa przy przebojowym, wesołym "From Here To Eternity". Po tym chwila zwolnienia w genialnym "Afraid To Shoot Strangers". Ten utwór to poezja. Przez niespełna 2:45 min, ogarnia nas wspaniały tajemniczy klimat, po czym wchodzi piękna melodia gitarowa, aż w końcu wszystko nabiera pędu i duet Murray/Gers może pokazać na co go stać. Następnie mroczny, powolny "Fear Is The Key", w którym Bruce śpiewa już swoim starym głosem, a gitarzyści serwują nam solówki o iście egipskim klimacie. Średnio/szybki "Childhood's End" jest już trochę słabszy jednak posiada bardzo przyjemny klimat, no i oczywiście radujące serce solówy. Teraz już totalne zwolnienie w postaci przepięknej ballady "Wasting Love", która weług mnie w całej dyskografii Żelaznej Dziewicy nie ma sobie równych. Do tej pory albumu słucha się na prawdę przyjemnie, jednak od następnej pozycji "The Fugitive", zaczynają się drobne komplikacje. Wstęp całkiem w porządku, klimatyczna zwrotka, która w pewnym momencie przyspiesza i kiedy słuchacza wystarczy już tylko dobić nagle pojawia się ten zwalniający tempo, zupełnie nietrafiony refren. Po zgrzycie w tak ważnym miejscu utworu, nawet solówki nie przywracają właściwego porządku. Po co to zwolnienie ja się pytam? Czy kolejny track - "Chains Of Misery" otrze łzy? Nie! Mamy za to kolejny przeciętny numer w średnim tempie, niczym specjalnym się nie wyróżniający... no może solówką, ale to raczej standard. Potem jeszcze wolniejszy "The Apparition", w którym kompletnie nie słyszę nic ciekawego. Za to "Judas be my guide", utwór krótki, ale za to jak rzeczowy, miażdży całą poprzedzającą go trójkę. Genialny wstęp, szybkie tempo i przemelodyjny refren. Według mnie zapomniany i niedoceniany, jeden z moich ulubionych utworów Iron Maiden. "Weekend Warrior" chyba Dziewica kupiła od braci Young. Zarówno riffy jak i wokal diabelnie przypominają jakiś standardowy utwór AC/DC. Całość utrzymana w wesołym klimacie, jak na australijski rock przystało. Było by bardzo fajnie, gdyby darowali już sobie ostatnia zwrotkę i po solówce od razu przeszli na refren, bo po 5 minutach już się robi nudno. Panie i Panowie oto dobrnęliśmy do tytułowej pozycji, której pozwolę sobie poświęcić nowy akapit, bo ostatni utwór nie ma sobie równych. Absolutny klasyk nad klasykami, arcydzieło heavy metalowe, kompozycja, która śmiało może konkurować z największymi dokonaniami Żelaznej Dziewicy, a kto wie, czy nie bije wszystkich na głowę - "Fear Of The Dark"! Ten utwór to istny heavy metalowy hymn, kopalnia melodii do krzyczenia przez publikę podczas koncertów. 7 minut fantastycznej muzyki, w której nie sposób wyliczyć momentów, które pożerają słuchacza. Od początku do końca klimat i heavy metalowa werwa sąsiadują ze sobą. Gitary Murraya i Gersa topią nas w morzu przewspaniałych, zapadających w pamięć solówek, a Bruce balansuje pomiędzy ciszą a metalową charyzmą. Warto też wspomnieć o użytych klawiszach, na których gra Michael Kenney. Cóż za wspaniałe zwieńczenie albumu. Nadeszła pora to podsumować. Jak można z łatwością policzyć, "Fear Of The Dark" zawiera 12 utworów, co aż po dzień dzisiejszy stanowi rekordową liczbę kompozycji na albumie długogrającym w ich dyskografii. Z jednej strony fajnie, ale z drugiej 3 z nich można by spokojnie wyciąć i wyszło by arcydzieło. Występują utwory genialne, do których będę wracał z pewnością i na szczęście jest takich większość, ale niestety znalazły się także słabiaki, które jak na złość występują jeden po drugim ("Fugitive", "Chains Of Misery", "Apparition"). Dodatkowo czasami męczy to powolne lub średnie tempo. Mało szybszej jazdy typu "Be Quick Or Be Dead", czy nawet "Judas Be My Guide". Po za kilkoma wybrykami w kompozycjach, do muzyków nie można się jednak doczepić. Bruce w kapitalnej formie, jego wokale brzmią drapieżnie jak nigdy w zespole. Janick i Dave tworzą duet absolutnie nie gorszy od tego z Adrianem, ale no cóż umiejętności trzeba też umieć sprzedać. Uważam "Fear Of The Dark" za album bardzo dobry, najlepszy między "Seventh Son Of The Seventh Son", a "Brave New World". Ale na miano klasyka pokroju "The Number Of The Beast", raczej nie zasługuje. A zatem bardzo dobry. Blackout ..::TRACK-LIST::.. 1. Be Quick Or Be Dead 2. From Here To Eternity 3. Afraid To Shoot Strangers 4. Fear Is The Key 5. Childhood's End 6. Wasting Love 7. The Fugitive 8. Chains Of Misery 9. The Apparition 10. Judas Be My Guide 11. Weekend Warrior 12. Fear Of The Dark ..::OBSADA::.. Bruce Dickinson - vocals Dave Murray - guitars Janick Gers - guitars Steve Harris - bass Nicko McBrain - drums Additional musicians: Michael Kenney - keyboards https://www.youtube.com/watch?v=bePCRKGUwAY SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 4
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-03-31 15:59:28
Rozmiar: 136.94 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. „Somewhere In Time” jest krążkiem który budzi we mnie mnóstwo dobrych wspomnień i pozytywnych emocji . Słuchając tej płyty przypominam sobie lata nastoletniej młodości kiedy to w upalne, letnie noce otwierałem okno swojego pokoju na ostatnim piętrze wieżowca w którym zamieszkiwałem długie lata i gapiłem się w gwiezdne niebo słuchając „kosmicznych” dźwięków zawartych na tym albumie marząc przy tym o wspaniałej, pełnej przygód przyszłości…. No cóż. Co było to minęło i nie wróci. Latka lecą. Nie spełniły się też wszystkie marzenia. Pozostały wspomnienia. A jeśli wspominać … to najlepiej przy dźwiękach „Somewhere In Time”. Przejdźmy do samego albumu i muzyki. Druga połowa lat 80 to dla Iron Maiden okres ugruntowania swojej wysokiej pozycji na światowym rynku muzycznym. Żelazna Dziewica przeistoczyła się w megagwiazdę grającą wyczerpujące trasy koncertowe, przez co zespół zaprzestał wydawać swoje albumy studyjne co rok, jak to czynił do tej pory. Coś za coś. Dając siebie fanom na koncertach muzycy mieli coraz mniej czasu na tworzenie nowych kompozycji. Świat mógł zachwycić się „Somewhere In Time” dopiero w roku 1986, czyli dwa lata po ukazaniu się poprzedzającego go „Powerslave”. „Somewhere In Time” to album przełomowy w karierze Brytyjczyków. Zespół pracując nad materiałem rozpoczął poszukiwania nowego brzmienia eksperymentując z syntezatorami i przestrzennymi efektami gitarowymi, co po ukazaniu się krążka doprowadziło wielu ortodoksów z ciasnymi mózgami do palpitacji serc i histerycznych reakcji. Zespołowi zarzucono odejście od korzeni, pójście na łatwiznę w celu zdobycia szerszych kręgów publiczności i zwiększenia sprzedaży płyt. Moim zdaniem eksperymenty brzmieniowe okazały się udane i otrzymaliśmy w prezencie album, którego do dziś można słuchać z przyjemnością. Krążek doskonale zniósł próbę czasu a te najbardziej „komercyjne” utwory („Heaven Can Wait” i „Wasted Years” ) jeszcze długo będą wykonywane na kolejnych światowych trasach zespołu przyprawiając kolejne pokolenia żarliwych fanów o wypieki na twarzach. W zasadzie to wszelkie opinie i obawy ortodoksów należałoby o kant d…. roztrzaskać. Owszem. Jest tu nowe, może trochę zmiękczone delayami i chorusami, przestrzenne, jakby futurystyczne brzmienie, doskonale zresztą komponujące się z klimatem okładki, jednak nadal mamy tu do czynienia z rasowym Iron Maiden . Gdyby tak pozbawić wszystkich przestrzennych efektów taki np. „Caught Somewhere In Time” i zarejestrować go podobnie jak utwory z lat 83 czy 84 to okazałoby się, iż doskonale nadaje się on do umieszczenia na „Piece Of Mind” czy „Powerslave”. Zgodzę się, iż „Wasted Years” i „Sea Of Madness” mają może troszkę piosenkowy charakter ale czy przypadkiem „2 Minutes To Midnight” nie był kochany przez fanów za to samo? „Ooo ooooooo ooo ooooo” w „Heaven Can Wait” – czyż nie uwielbiacie tego podśpiewywać na koncertach? Albo te syntezatory?? Niech mi ktoś powie, że to nie pasuje to odeślę go do psychologa…. Absolutnie nie razi mnie lajtowość „Stranger In A Strange Land” . Ja tę lajtowość wręcz uwielbiam. Na „Killers” też mieliśmy „Prodigal Son” i świat się z tego powodu nie zawalił. To że początek „The Loneliness Of The Long Distance Runner” wbija się na długo w pamięć uważam za zaletę i jest to zasługa kompozytora a nie marketingowe czary mary grubasów w garniturach z EMI. Zespół podtrzymał jeszcze jedną dobrą tradycję i nagrał kolejną suitę . „Alexander The Great” uważam za dzieło doskonałe i nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego nie jest wykonywane na koncertach. Mam nadzieję, iż kiedyś Harrisowi przyjdzie do głowy pomysł aby urozmaicić troszkę setlistę, panowie odkurzą pamięć i poćwiczą ten wspaniały utwór. Warto dodać, iż największy wpływ na kreowanie brzmienia i stylu Iron Maiden na płycie „Somewhere In Time” miał jak zwykle szef zespołu – Steve Harris i gitarzysta Adrian Smith („Wasted Years” , „Sea Of Madness” , „Stranger In A Strange Land”) którego smak i kunszt kompozytorski znacząco wpływa na styl zespołu. Trzeba też wspomnieć iż nad „Deja Vu” Steve Harris popracował razem z Davem Murray`em. Bruce Dickinson miał w tym okresie nieco odmienne zdanie na temat drogi jaką powinien podążać zespół, to też na tej płycie nie znalazła się ani jedna jego kompozycja. Ponieważ mam do tej płyty wielki sentyment, uważam ją za znaczącą w dorobku Iron Maiden i z radością obserwuję jak doskonale broni się w walce z upływającym czasem daję dychę ! I bez dyskusji !!! Garfield Ze starożytnych piramid zdobiących „Poweslave” Iron Maiden odbyło długą drogę w czasie, by na swoim następnym albumie „Somewhere In Time” pojawić się w kosmicznej przyszłości. Eddie ze sfinksa przeistoczył się w robota, a muzycy zrobili sobie zdjęcie na jakimś kosmicznym pojeździe. Czas jest też motywem pierwszego „Caught Somewhere In Time”, ale w dalszej części teksty dotyczą różnych tematów, a na koniec nawet znów wracamy do starożytności. Z punktu widzenia upływającego czasu należy też interpretować „Wasted Years”. Jest to jeden z najwspanialszych i najbardziej urokliwych przebojów Iron Maiden. Ujmuje nostalgią za przemijającą i spędzoną w trasie młodością, opiewa podróżniczy trud i tęsknotę za minionymi czasami. Ma jednak morał, aby podnieść głowę i cieszyć się z tego co jest teraz. Wyróżnia się chwytliwymi gitarami i niesamowitym śpiewem Bruce’a, który w tym utworze wznosi się na kosmiczne wyżyny swoich możliwości: „So understand…” Coś wspaniałego. Po takim szlagierze zupełnie nie odstaje jednak „Sea Of Madness”. Tu również refren powala swoją śpiewnością i unosi wysoko do nieba, zresztą nie tylko w przenośni, ale i dosłownie: „Like the eagle and the dove fly so high on wings above…” Te dwa numery to moja ulubiona parka z tego albumu, ale na tym wcale emocje się nie kończą. „Heaven Can Wait” nie ma już tak porywającego refrenu, ale za to ma zrobiony pod koncertową publiczkę chórek, ochoczo wyśpiewywany przez fanów na całym świecie. Prosty i melodyjny, idealny do gromkiego nucenia: „Ooo ooooooo ooo…” „The Loneliness Of The Long Distance Runner” jest szybki i mocny, ale w swojej wymowie przypomina nieco tego samotnego ancient marinera, tym razem jednak przemierzającego lądy, a nie morza. Więcej spokoju jest w rozciągłym i nostalgicznym „Stranger In A Strange Land”, zaś „Deja-Vu” jest znowu szybszym i bardziej melodyjnym gitarowo oraz wokalnie kawałkiem. Numer może mniej znany, ale bardzo fajny, dla mnie jeden z lepszych na płycie. I tak dochodzimy do ostatniej, najdłuższej i najbardziej monumentalnej pozycji, opiewającej historyczne czyny Aleksandra Wielkiego. Utwór zaczyna się jego deklamowanym cytatem, wykonywanym przez Grahama Chapmana, aktora najbardziej znanego z „Latającego Cyrku Monty Pythona”. A wszystko to jest podane oczywiście w znakomitej oprawie muzycznej. Utwory są długie i przesiąknięte wyśmienitym gitarowym graniem. Rozbudowane fragmenty instrumentalne ciągną się w nich dostatnio, przechodząc z obficie płynących melodii w bujne solówki i z powrotem. Bardzo wyraźnie jest wyeksponowany bas. Cała heavymetalowa orkiestra pracuje na najwyższych obrotach i wydaje z siebie wszystko to co ma w sobie najlepszego. Genialny śpiew Bruce’a dopełnia tego dzieła i współtworzy kolejną doskonałą i wiekopomną płytę w dyskografii wielkiego Iron Maiden. Wujas Android stojący w szerokim rozkroku. Z jego ciała wystają różnobarwne kable, tworząc całkowicie nienaturalne połączenie z napiętymi, syntetycznymi mięśniami. Celownik przysłaniający lewą część twarzy przed chwilą był w użyciu, o czym świadczy dymiąca broń mocno zaciśnięta w prawej dłoni. Ale jeszcze dobitniejszym dowodem użycia celownika jest zaciskająca się w agonalnym skurczu dłoń należąca do innego androida.... Za plecami zwycięzcy przelatuje pojazd, a przebijający się przez chmury księżyc pomaga dziesiątkom neonów oświetlić ponure i mroczne ulice Miasta Przyszłości... Tak przedstawiająca się okładka płyty "Somewhere In Time" (który to tytuł dodatkowo wypisany jest stylizowanymi na "komputerowe" literami) - do pewnego stopnia zapowiada, czego można spodziewać się po tej płycie Iron Maiden. Zarzuty o kopiowanie samych siebie na kolejnych albumach, które pojawiły się po wydaniu "Piece Of Mind", nie za bardzo :) spodobały się Ironom. Nic więc dziwnego, że postanowili nagrać płytę odmienną od poprzednich, by pokazać antagonistom swoją klasę. I o ile "Somewhere..." jednym może się podobać, a innym nieco mniej, to nikt nie może zaprzeczyć, że album ma swój szalenie specyficzny klimat. Klimat ten w dużej mierze tworzą zastosowane po raz pierwszy przez Iron Maiden syntezatory, które szczególnie w kilku nagraniach ("Caught Somewhere In Time", "Heaven Can Wait") są bardzo dobrze słyszalne. Płytę otwiera niemal-tytułowe :) "Caught Somewhere In Time", które jak dla mnie nie jest powalające. Po całkiem ciekawym gitarowo-syntezatorowym początku wchodzi perkusja, najpierw spokojna, potem nieco żywsza. Kawałek ma fajny, rozbudowany bridge i ciekawą część instrumentalną ze świetną sekcją. I choć niby wszystko jest w porządku, to jednak jest w tym numerze pewna monotonia, szczególnie mocno bijąca z refrenu. Po tym przeciętnym początku pora na "Wasted Years" - jedną z najbardziej chwytliwych kompozycji w historii Maiden. Świetny gitarowy motyw, piekielnie melodyjny refren i znakomite solo. Sam tekst także jest dość ciekawy, choć w sumie mało oryginalny - mówi o patrzeniu w przyszłość, zamiast ciągłego oglądania się na lata minione. Naprawdę dobre nagranie, które nota bene zostało pierwszym singlem z płyty i odniosło całkiem spory sukces komercyjny. Trzeci kawałek w odróżnieniu od bardzo "gładkiego" poprzednika rozpoczyna się bardzo postrzępionym, gęstym riffem, któremu towarzyszy buczący bas. Specyficzna surowość jest bardzo ciekawa, znakomite są także solówki. Najbardziej jednak zapadł mi w pamięć krótki fragment, gdy następuje zwolnienie tempa - znakomita, bardzo delikatna gitara towarzyszy smutnemu śpiewowi Bruca "It's madness/ The sun don't shine....". Po "Morzu Szaleństwa" mamy najbardziej dynamiczny kawałek na płycie - "Heaven Can Wait". Mroczny początek przerywa kanonada na perkusji i drapieżny bas. A potem wchodzi genialny wokal Dickinsona, który śpiewa nieprawdopodobnie zajadle i dynamicznie. Świetna także, jest tu perkusja, która co chwile zmienia rytm i szybkość. Do tego mamy jeszcze jakby stworzone na koncerty "Oooh, oooh" ze znakomitą gitarą w tle. No i nie można zapomnieć o świetnych solówkach wygrywanych przez Adriana i Dave'a. Piąty kawałek to "The Loneliness Of The Long Distance Runner", rozpoczynający się bardzo nastrojową, jakby rozmarzoną partią gitarową. Zaraz wchodzi jednak galopująca perkusja, świetny bas i porwany wokal Bruce'a. Bardzo lubię ten numer, ale muszę przyznać, że chyba jest nieco za długi - mógłby sporo zyskać, gdyby go skrócić gdzieś o minutę (choć z drugiej strony to przecież "long distance" :) ). Następny w kolejności jest drugi singiel z płyty - "Stranger In A Strange Land". Wyraźny bas Harrisa, ciekawe riffy i niezmiernie klimatyczne zwolnienie nie są w stanie zmienić tego, że jakoś nie przepadam za tą piosenką. Brakuje mi tu tego "czegoś", co porywa w przypadku większości Maidenowskich nagrań. Numer siedem to "Deja-vu". Dla odmiany ten kawałek należy do moich ulubionych, jeśli chodzi o ten album. Szybka gra Nicko, pulsujący bas i znakomite riffy powodują, że numer aż pulsuje energią. Do tego świetny wokal Bruce'a, który przechodzi od mrocznego szeptu, do wysoko wyśpiewanych linijek, cały czas robiąc to w sposób szalenie zajadły. Płytę zamyka epicki "Alexander The Great". O tej piosence mogę napisać to, co już kiedyś napisałem o "Quest For Fire": muzyka świetna, ale tekst pozostawia nieco do życzenia. Przez kolejne wyśpiewywane linijki Harris znakomicie świerzbi bas, Nicko okłada perkusję, a gitary wygrywają kolejne ciekawe motywy. Sam tekst jednak jest zbyt sztywny i bezpośredni - padają historyczne fakty, daty i miejsca bitew, co niespecjalnie mi się podoba. Za to nad samą partią instrumentalną można piać z zachwytu - miarowa perkusja schowana pod nabierającymi dynamiki "bliźniaczymi" gitarami, które w końcu wychodzą na pierwszy plan wygrywając jedną wspaniałą solówkę za drugą. A w tle ciągle męczący swój bas Harris. Ten fragment jest po prostu genialny i świetnie oddaje klimat czasów Aleksandra Wielkiego. Ech, gdyby nie tekst, to byłby to jednen z moich ulubionych utworów. Chociaż na płycie (z mojego punktu widzenia) bywa nierówno i świetne nagrania ("Heaven Can Wait", "Deja-vu") przeplatają się z nieco słabszymi ("Stranger In A Strange Land", "Caught Somewhere In Time"), to płyta jest bardzo ciekawa i wyraźnie odróżnia się na tle innych Ironowskich albumów. Sporo jest tu ciekawych i zaskakujących rozwiązań, do tego dochodzi intrygujący klimat. No i nie można zapomnieć, że płyta ta na pewno była bardzo ważnym punktem w muzycznym rozwoju Dziewicy. Tomasz 'YtseMan' Wącławski Wydany w 1986 roku album Somewhere in Time tym różni się od poprzednich pięciu studyjnych płyt Iron Maiden, iż, primo, użyto na nim po raz pierwszy dźwięku dobywanego z pomocą syntezatora gitarowego, oraz secundo - było to wydawnictwo znacznie słabsze od wcześniejszych. Płyta zaczyna się bardzo dobrze, galopującym, bezkompromisowym Caught Somewhere in Time. Po wysokim poziomie tego utworu można byłoby spodziewać się świetnej płyty, na miarę Piece Of Mind i Powerslave. Podobnie jednak, jak płyta ta jest słabsza od swych poprzedniczek, tak i kawałek drugi prezentuje się zdecydowanie gorzej niźli pierwszy. Po jego wysłuchaniu uznałem, że to pewnie jeden z mniej reprezentatywnych numerów tego albumu, okazało się jednak później, iż wprost przeciwnie – to jeden z numerów lepszych. Bowiem utwór trzeci, Sea of Madness, zapowiadający się zaiście wspaniale, ze świetnym gitarowym riffem i pięknym basem Harrisa, w miarę swego trwania rozczarowuje, ostatecznie jawiąc się jako przeciętny. A szkoda, gdyż, po prawdzie, mógłby to być jeden z najlepszych kawałków stworzonych przez Iron Maiden. Z kolei refren utworu czwartego, Heaven Can Wait, jest tak żenujący, podobnie jak niespodziewany chórek w jego dalszej części, że numer ten, podobnie jak kolejny, „łupankowy” The Loneliness of the Long Distance Runner, warto byłoby puścić w niepamięć, gdyby nie to, że jest to niemożliwe – jego zapis już utrwalono. „Szóstka”, Stranger in a Strange Land, nawiązująca tytułem do słynnej powieści wybitnego pisarza science fiction Roberta A. Heinleina, to utwór brzmiący jak jeden z wielu tanich rockowych przebojów lat 80., natomiast o następnym, Deja-Vu, nie warto nawet wspominać. Poza pierwszym kawałkiem płytę tę ratuje jeszcze (i jedynie!) kończący ją Alexander the Great, dobry, lecz nie świetny, choć na takowy miałby on zadatki. Przez niepotrzebną patetyczność jednak i przez nazbyt „seriożne” potraktowanie postaci wielkiego macedońskiego wodza, utwór ten nie wzbił się na wyżyny Maidenowej wielkości, tak jakby podjęty temat za bardzo muzyków usztywnił, ograniczył, uniemożliwiając im szerokie rozpostarcie skrzydeł wszak ich jakże kreatywnej wyobraźni. Jeśliby po Caught Somewhere in Time umieścić Alexander the Great i dalej już pozostawić niezmieniony szyk utworów umieszczonych na tym albumie, to można by było napisać, iż z numeru na numer jest to płyta coraz gorsza, oraz, że to całe szczęście, iż nie znalazło się na niej jeszcze więcej kawałków. Nie jest ona jednak beznadziejna, z pewnością nie, albowiem Iron Maiden zawarło na niej jeszcze trochę ciekawych i mocnych elementów, do dzisiaj mogących stanowić inspirację dla innych zespołów. Krzysztof Niweliński Na "Somewhere in Time" muzycy postanowili nieco odświeżyć swoje brzmienie. Co prawda, odrzucony został pomysł Bruce'a Dickinsona, aby wzorem "Led Zeppelin III" nagrać album w połowie akustyczny, ale zdecydowano się na inne nietypowe rozwiązanie - wykorzystanie syntezatorów gitarowych. Brzmienie albumu stało się przez to nieco bardziej plastikowe, nawet jeśli użycie syntezatorów jest tu bardziej dyskretne, niż na wydanym w tym samym roku albumie "Turbo" Judas Priest. Kompozycyjnie jest niestety dość średnio. Na plus wyróżnia się przebój "Wasted Years", dobry melodyjnie i oparty na naprawdę świetnej linii basu Steve'a Harrisa. Drugi singiel, "Stranger in a Strange Land", już tak dobrego wrażenia nie robi, głównie przez sztampowy refren z wyjącym Dickinsonem. Wśród fanów wielką popularnością cieszy się finałowy "Alexander the Great" - kolejny z tych rozbudowanych utworów, z nawet udanym, balladowym wstępem, ale później powtarzający do znudzenia ograne patenty i zawierający naprawdę nieznośną dawkę patosu. Zupełnie przeciętnie wypadają natomiast takie kawałki, jak "Caught Somewhere in Time", "The Loneliness of the Long Distance Runner" i "Deja-Vu", a toporny "Sea of Madness" od kompletnej nijakości ratuje tylko zaskakujące, popowe przejście. Niesamowicie żałosnym kawałkiem jest natomiast "Heaven Can Wait" z okropnie irytującym refrenem i paskudną, piłkarską wokalizą. Fajnie, że zespół próbował urozmaicić czymś swoją muzykę. Szkoda, że praktycznie nic to nie wniosło. Zmieniło się trochę brzmienie (na gorsze), a poza tym zespół wciąż powtarza te same patenty, przy okazji tworząc coraz mniej udane kompozycje Paweł Pałasz ..::TRACK-LIST::.. 1. Caught Somewhere In Time 2. Wasted Years 3. Sea Of Madness 4. Heaven Can Wait 5. The Loneliness Of The Long Distance Runner 6. Stranger In A Strange Land 7. Deja-Vu 8. Alexander The Great ..::OBSADA::.. Vocals - Bruce Dickinson Lead Guitar, Rhythm Guitar, Synthesizer [Guitar Synth] - Dave Murray Lead Guitar, Rhythm Guitar, Synthesizer [Guitar Synth], Backing Vocals - Adrian Smith Bass, Synthesizer [Bass Synth] - Steve Harris Drums - Nicko McBrain https://www.youtube.com/watch?v=PzUI3-lJmEA SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-03-31 08:22:58
Rozmiar: 120.23 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Cóż można napisać o takiej płycie jak „Powerslave”? To wydawnictwo kultowe, jedna najbardziej zasłużonych pozycji w katalogu światowego heavy metalu. IRON MAIDEN w tym przypadku wspiął się na wyżyny. Oprócz genialnej okładki, album zawiera muzykę, która odbiła się szerokim echem i w sumie nie ma się czemu dziwić – to wyjątkowa płyta i tyle! Marcin Magiera Album „Powerslave” to dogmat w świecie metalu. Nie tylko tego klasycznego spod znaku NWOBHM. Ten longplay zainspirował rzeszę późniejszych czołowych reprezentantów gatunku, a materiał zawarty na krążku był coverowany zarówno w studiu jak i na scenie setki, jeśli nie tysiące razy przez legiony innych wykonawców. Nawet pewnego rodzaju wtórność między poszczególnymi kompozycjami została tak sprytnie zamaskowana, że nie sposób jej nie zauważyć bez dokładnego wskazania palcem. Album jest szczególnie ważny dla polskich fanów grupy: to właśnie na trasie promującej „Powerslave” grupa po raz pierwszy dotarła z koncertami do kraju nad Wisłą. Patryk Pawelec Do płyty Powerslave mam stosunek wręcz emocjonalny. No bo proszę sobie wyobrazić czym dla nastoletniego fana rockowej muzyki mógł być pierwszy „zachodni” album w domowej kolekcji. W dodatku kupiony za horrendalne pieniądze, po całorocznym oszczędzaniu. Zdecydowanie była to bardzo dobra inwestycja. Iron Maiden aktualnie prezentował szczytową formię. Cała ich koncepcja heavy metalu sprawdziła się w 100%. Utwory nie tylko kipiały energią ale też były przebojowo melodyjne. Komiksowa otoczka z Eddiem w roli głównej dopełniała całości. Aha jeszcze świetnie wymyślone logo. Wszystko się toczyło jakby według dobrze napisanego biznes planu. Za wszystkim stał Steve Harris wielki fan Wishbone Ash i UFO i to jest słyszalne na pierwszych płytach Maiden. Powerslave jest pozbawiona słabych punktów. W całości wciągająca, od wspaniałego, odlotowo wojowniczego Aces High do monumentalnego Rime Of The Ancient Mariner, który jest dowodem że Harris jest niezwykle inteligentnym i oczytanym twórcą „metalowych” numerów. Witold Żogała Jeśli zaczepisz na ulicy długowłosych ubranych w czarne T-shirty ludzi i spytasz o czasy świetności Maiden większość z nich wskaże czas od przybycia do odejścia Dickinsona. Oczywiście im późniejszy okres rozważamy, tym zdania te będą bardziej podzielone. Bo a to ktoś będzie kręcił nosem na klawisze na 7th son, albo na wypalenie twórcze na no prayer. Ale na pewno każdy będzie darzył estymą cztery pierwsze albumy tego okresu. Powerslave to mocny przedstawiciel twórczości zespołu. A takie nieśmiertelne hity jak otwierające płytę aces high i 2 minutes to midnight należą do klasyki i sam zespół nie wyobraża sobie koncertu bez nich. Grupa ewidentnie była na fali. Co zresztą poskutkowało monumentalną trasą i rejestracją na niej genialnej koncertówki. Ja do swoich ulubieńców zaliczę również dwa kawałki wieńczące płytę. Choć lubię też i wyluzowane back in the vilage czy flash of the blade, instrumental z kolei jest w porządku. Piotr Spyra Dla fanatyka Iron Maiden będzie to kolejna boska płyta ulubieńców. Dla antagonisty kolejny twór podobny do poprzednich i następnych. A dla mnie jest to po prostu świetny, brawurowo zagrany krążek, typowy dla New Wave Of British Heavy Metal. Woland ..::TRACK-LIST::.. 1. Aces High 4:32 2. 2 Minutes To Midnight 6:03 3. Losfer Words (Big 'Orra) 4:15 4. Flash Of The Blade 4:05 5. The Duellists 6:07 6. Back In The Village 5:02 7. Powerslave 7:11 8. Rime Of The Ancient Mariner 13:39 ..::OBSADA::.. Bass - Steve Harris Drums - Nicko McBrain Guitar - Adrian Smith, Dave Murray Vocals - Bruce Dickinson https://www.youtube.com/watch?v=Xg9aQvjMS60 SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-03-27 20:20:02
Rozmiar: 121.20 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Gatunek: Heavy-metal Wydanie: Columbia ℗ Sony Music Entertainment UK Limited Czas trwania: 01:03:54 ...( Opis )... Judas Priest – brytyjska grupa heavymetalowa założona w 1969 roku w Birmingham (hrabstwo West Midlands) w Anglii, znana głównie z dwóch gitar prowadzących i dysponującego bardzo dużą skalą głosu wokalisty. Sprzedano ponad 50 mln płyt i innych nośników dźwięku z utworami zespołu. Po początkowych problemach z wytwórnią i wielu zmianach w składzie, grupa osiągnęła znaczny komercyjny sukces w latach 80. i stała się silną inspiracją dla muzyków New Wave of British Heavy Metal i thrashmetalowców. W roku 1989 członkowie zostali oskarżeni o umieszczanie w tekstach utworów przekazów podprogowych, które miały być przyczyną samobójstwa dwóch młodych ludzi, jednakże zostali uniewinnieni. Skład zespołu często ulegał zmianie, wliczając w to liczne zmiany perkusisty w latach 70. i chwilowe odejście wokalisty Roba Halforda na początku lat 90. W 2011 zespół rozpoczął pożegnalne, światowe tournée oraz ogłosił, że nowego albumu należy oczekiwać pod koniec 2012 roku, jednak na początku lipca, gitarzysta, Richie Faulkner powiedział, że premiery należy oczekiwać na początku 2013 roku. Siedemnasty album studyjny grupy Redeemer of Souls, miał premierę w lipcu 2014, a ostatni Firepower w 2018 roku. ...( TrackList )... 01. Panic Attack (5:26) 02. The Serpent and the King (4:20) 03. Invincible Shield (6:21) 04. Devil in Disguise (4:47) 05. Gates of Hell (4:38) 06. Crown of Horns (5:46) 07. As God is my Witness (4:36) 08. Trial By Fire (4:21) 09. Escape From Reality (4:25) 10. Sons of Thunder (2:59) 11. Giants in the Sky (5:04) 12. Fight of Your Life (4:20) 13. Vicious Circle (3:01) 14. The Lodger (3:53) ...( Dane Techniczne )... Przykładowego utworu Format : FLAC at 1.898 kb/s Length : 73,8 MiB for 5 min 25s 987 ms Audio #0 : FLAC at 1.879 kb/s Infos : 2 kanały, 48,0 kHz
Seedów: 25
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-03-10 11:29:37
Rozmiar: 860.41 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Tokyo Blade Album: Live From London Year: 2024 Format/Quality: .mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. Dirty Faced Angels 02. Lightning Strikes 03. Blackhearts And Jaded Spades 04. Midnight Rendezvous 05. Rock Me To The Limit 06. Love Struck 07. You Are The Heart 08. Night Of The Blade 09. Always 10. Undercover Honeymoon 11. Playhouse Of Poison Dreams 12. Tough Guys Tumble 13. Make It Through The Night 14. If Heaven Is Hell
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-02-17 09:42:19
Rozmiar: 132.57 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
SAXON są niczym dobrze naoliwiona maszyna. Za nic mają zmieniające się mody, za nic mają upływający czas. Niezmiennie od lat łoją heavy metal i nie mają niemniejszego zamiaru zwolnić. Z nowym muzykiem na pokładzie (większość partii gitar zagrał Brian Tatler, który zastąpił Paula Quinna) zaprezentowali album Hell, Fire and Damnation, którym udowadniają sobie i wielu równolatkom, ze wiek to tylko liczba. Wstawka zawiera najnowszy, 24 studyjny album zespołu. Title: Hell, Fire and Damnation Artist: Saxon Country: Wielka Brytania Year: 2024 Genre:Heavy Metal Format / Codec: MP3 Audio bitrate: 320 Kbps ..::TRACK-LIST::.. 1. The Prophecy 2. Hell, Fire And Damnation 3. Madame Guillotine 4. Fire And Steel 5. There's Something In Roswell 6. Kubla Khan And The Merchant Of Venice 7. Pirates Of The Airwaves 8. 1066 9. Witches Of Salem 10. Super Charger https://www.youtube.com/watch?v=UvJ1T_tGSBc
Seedów: 7
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-01-25 18:36:52
Rozmiar: 97.19 MB
Peerów: 1
Dodał: ertvon
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Ironbound to dość młody, pochodzący z Rybnika heavy metalowy zespół, którego nazwa niektórym fanom polskiego metalowego podziemia nie jest obca. Ich poprzednie wydawnictwo, EP Witch Hunt/ Lifeblood z roku 2018, spotkało się w tym gronie z dobrym przyjęciem. Naturalną koleją rzeczy było zatem nagranie pełnego albumu. I tak oto w roku 2021, dzięki Ossuary Records, pierwszą płytą długogrającą rybniczan jest The Lightbringer. Pierwsze, co po włączeniu płyty rzuca się w uszy, to wokal Łukasza Krauze. W niektórych recenzjach wspominałem, że wielu młodych wokalistów heavy metalowych mniej lub bardziej udolnie naśladuje tuzów gatunku, głównie Dickinsona. Frontman Ironbound zdecydowanie nie poszedł tą drogą. Jego barwa głosu, jak i sam sposób śpiewania, przypomina innego wokalistę „Żelaznej Dziewicy” Blaze’a Baileya. Rzekłbym nawet, że Łukasz znacznie lepiej radzi sobie w wysokich rejestrach niż jego starszy kolega po fachu. Potwierdzeniem jest refren utworu Children Left By God. Jeśli chodzi o samą muzykę, kapela wcale nie kryje się z faktem, że ich największą inspiracją jest właśnie przywoływana już wcześniej legendarna brytyjska grupa. Właściwie to mało powiedziane. Ewidentnie w bezpośredni i otwarty sposób już po pierwszych dźwiękach słychać w czym rzecz. I robią to bardzo dobrze, przynajmniej technicznie, bez wymyślania koła na nowo. Ironbound nie należy do zespołów poszukujących. Znaleźli już swoją formułę. The Lightbringer to według mnie pozycja ciekawa dla tych, którzy świata poza Iron Maiden nie widzą, a może też dla fanów takiego heavy metalu, który z jednej strony nie zatraca swej klasycznej formuły, z drugiej zaś nie obce są mu pewne nowoczesne rozwiązania. Przede wszystkim mam tu na myśli produkcję. Ironbound nie należy do tych zespołów, które na siłę chcą brzmieć, jakby technika nagraniowa zatrzymała się gdzieś w połowie lat 80. Bruce, Steve i reszta doczekali się pojętnych uczniów. I to w kraju nad Wisłą. Bartek Kuczak Zespół Ironbound poznałem przy okazji ich singla "Witch Hunt / Lifeblood", który zresztą zrecenzowałem. "Chwilkę" później wjechała cała płyta o tytule "The Lightbringer". Singiel zrobił dobre wrażenie i zostawił mnie w trybie oczekiwania na duży album. Oczekiwanie oczekiwaniami, a życie życiem. Więc jak to finalnie wyszło i czy chłopaki z Ironbound utrzymali poziom z singla? Nie przeciągając od razu mogę śmiało napisać, że ekipa zdała swój "egzamin dojrzałości" (wszak to ich pierwsza płyta) na piątkę. "The Lightbringer" to zdrowo grany heavy metal, bez większego udziwniania. Wszystko tutaj ma swoje miejsce i oczywiście nie wymyślamy tej muzyki na nowo. Mało tego, inspiracje i nawiązania do Iron Maiden przyklejają się do nas w praktycznie każdym numerze. Gitarowe galopki i harmonie? Oczywiście, ale przecież to tygryski lubią najbardziej, prawda? Zresztą dokładnie to samo napisałem przy recenzji singla. Dodatkowo wokalista Łukasz ma barwę głosu i manierę śpiewu bardzo podobną do Blaze'a Bayley'a. I co mega (dla mnie) fajne korzysta z tego na całego. Autentycznie są momenty, że można pomylić człowieka za mikrofonem. Wyróżnić się jednak także potrafi, bo swoje nieprzeciętne umiejętności odkrywa np. w utworze "Children Left by God", gdzie refreny bierze na sporych górkach. Brawo. Sceptyków od razu uspokajam, że nie ma tutaj mowy o jakimś kopiowaniu, czy inny "coverowaniu". Co to to nie. Ironbound gra swoje i odciska swoją duszę na tej muzyce. To jak w restauracji: niby jemy rosół, a smakuje jakoś inaczej niż w domu. Jak wspomniałem wcześniej, jest to klasyczne grany heavy metal, taki z nostalgią patrzący w lata przeszłe. Ale od razu zastrzegam, że brzmi to dosyć nowocześnie. Mamy takie połączenie starego z nowym. I przyznam szczerze, że to wszystko bardzo elegancko mi się spina i słuchanie "The Lightbringer" sprawia mi dużo frajdy. Kompozycje nie są monotonne, sporo się w nich dzieje. Mam kilka swoich jasnych punktów i tutaj wymienię numer "Smoke and Mirrors", a w szczególności jego gitarową galopkę. Mniam, palce lizać - jak ja lubię takie "maidenowanie". Siedzi mi w głowie też numer tytułowy i takiego kawałka na nowej płycie to i Maideni by się nie powstydzili. Serio. Przywołany już wcześniej "Children Left by God" zachwyca refrenami, no a na samiusieńki koniec zostawiono nam instrumentalny "Beyond the Horizon" w którym chłopaki bawią się kilkoma "okołomaidenowymi" tematami. "The Lightbringer" to kawał świetnie zagranego heavy metalu i muszę przyznać, że nie zawiedli po singlowej obietnicy. Nie odkrywamy tutaj nowych lądów, nie zwiedzamy nowych portów. Nie zawsze o to chodzi w muzyce przecież. Jeśli macie ochotę na sporą dawkę świetnych melodii, kapitalnych riffów i nośnych refrenów, to zapraszam do zapoznania się z tym wydawnictwem. U mnie ta płyta częściej gości w odtwarzaczu, niż ta z samurajem na okładce. Ale to już opowieść na inny temat, więc nie wnikajmy. Krótko: "The Lightbringer" to bardzo dobra płyta. Nie pozbawiona swoich wad, bo taką na pewno będzie dla wielu podobieństwo do wiadomego zespołu, ale ja to kupuję od pierwszego odsłuchu. Piotr 'gumbyy' Legieć 'The Lightbringer' grupy IRONBOUND to najświeższa propozycja Ossuary Records i w kategorii heavy metal jest to pozycja ze wszech miar udana! Może trudno jest tu doszukiwać się oryginalności i tylko osoba głucha nie wychwyci wszechobecnych wpływów Iron Maiden, ale panowie zaproponowali kawał solidnie zagranej muzy. Nawet wokalista śpiewa manierą …Blaze’a Bayleya. Tak, dobrze czytacie Łukasz Krauze ma głos niezmiernie podobny do tego właśnie wokalisty, ale to akurat odbieram jako zaletę bo okres „The X Factor” i „Virtual XI” dla mnie osobiście był bardzo udany choć jest powszechnie niedoceniany. Na krążek trafiło dziewięć zróżnicowanych utworów, których nie powstydziłaby się ekipa Steve’a Harrisa. Album zaczyna podniosłe intro „Far Away” a potem mamy już heavy metalową jazdę bez trzymanki. Są fragmenty dynamiczne („The Witch Hunt” czy “Light Up the Skies”) są utrzymane w średnich tempach (znakomity, emocjonalny „Children Left by God”), jest urocza ballada „The Turn of the Tide”, w której pojawiają się akustyczne gitary jest też zamykający całość kapitalny instrumentalny „Beyond the Horizon”. Prawdziwy skarb tego zespołu to gitarzyści – melodie, riffy, solówki są tu po prostu oszałamiające i jest w nich więcej radości, entuzjazmu i ironmaidenowej werwy niż na ostatnich płytach Żelaznej Dziewicy. Dodajmy do tego naprawę solidną produkcję i mamy album, który w swojej kategorii może stawać w szranki z najlepszymi. Jeśli kochacie heavy metal a Iron Maiden są dla was bogami gatunku to płyta dla Was. Świetna robota i trzymam kciuki aby kolejne były równie udane. Piotr Michalski ..::TRACK-LIST::.. 1. Far Away 01:06 2. The Witch Hunt 04:37 3. When Eagles Fly 05:30 4. Smoke and Mirrors 06:52 5. The Lightbringer 04:28 6. Children Left by God 06:38 7. The Turn of the Tide 06:36 8. Light Up the Skies 05:21 9. Beyond the Horizon 05:08 ..::OBSADA::.. Bass Guitar - Zbigniew Bizoń Drums - Adam Całka Lead Guitar - Michał Halamoda Lead Vocals - Łukasz Krauze Rhythm Guitar - Krzysztof Całka https://www.youtube.com/watch?app=desktop&v=r5-SozFGemE SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-12-01 16:36:25
Rozmiar: 350.36 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Reedycja jednego z 'klasyków' brytyjskiego heavy metalu. Wydany oryginalnie w 1982 roku 'The Eagle Has Landed' był pierwszym oficjalnym albumem koncertowym zespołu Saxon i pierwszym, na którym zagrał kapitalny perkusista Nigel Glocker. Materiał na płytę zarejestrowano podczas trasy koncertowej z 1981 roku, na której z kolei Saxon promował inny swój czwarty studyjny album 'Denim And Leather'. Całość zmiksowano w Manor And Bray Sound Studio. Płyta dotarła do piątego miejsca na brytyjskiej liście. Wznowienie poza tym, że ma zremasterowane brzmienie, jest bogatsze od pierwowzoru o pięć kompozycji, które pochodzą z legendarnych występów kapeli w londyńskiej hali Hammersmith Odeon w 1981 i 1982 roku. ..::TRACK-LIST::.. Original Album 1982: 1. Motorcycle Man 4:19 2. 747 (Strangers In The Night) 4:39 3. Princess Of The Night 4:19 4. Strong Arm Of The Law 4:41 5. Heavy Metal Thunder 4:10 6. 20,000 Ft 3:28 7. Wheels Of Steel 8:51 8. Never Surrender 3:54 9. Fire In The Sky 2:42 10. Machine Gun 3:52 Bonus Tracks: Live At Hammersmith Odeon 1981-1982 11. And The Bands Played On 3:05 12. See The Light Shining 5:25 13. Frozen Rainbow 6:03 14. Midnight Rider 5:21 15. Dallas 1PM 6:14 16. Hungry Years 5:52 ..::OBSADA::.. Vocals - Biff Byford Bass Guitar - Steve Dawson Drums - Nigel Glockler Guitar - Graham Oliver, Paul Quinn https://www.youtube.com/watch?v=jVQ6NVM6NQM SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 7
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-11-21 16:52:23
Rozmiar: 541.12 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Limitowany, fanklubowy CD zawierający pełen (po raz pierwszy w historii) występ z kultowego programu Beat-Club, gdzie w styczniu 1981 roku (na 2 tygodnie przed wydaniem LP 'Killers') zespół (wciąż z wokalistą Paulem Di'Anno) zagrał godzinny set zawierający m.in. cały debiut (oprócz 'Strange World') oraz kilka nowych nagrań z drugiej płyty. Dotychczas na rynku funkcjonowała niezła, 30-minutowa wersja pochodząca z VHS zgranego 37 lat temu z niemieckiej telewizji... a tutaj nagle okazało się że zespół grał przez godzinę i stacja TV zdecydowała się na upublicznienie w internecie cyfrowej wersji występu... Jakość dźwięku jest rewelacyjna - podobnie jak forma młodego i wówczas jeszcze głodnego sławy i fortuny zespołu! ...( TrackList )... 1. The Ides Of March (Intro) 1:50 2. Prowler 3:58 3. Charlotte The Harlot 4:39 4. Wrathchild 3:07 5. Remember Tomorrow (Incomplete - Power Failure) 3:04 6. Remember Tomorrow 5:32 7. Transylvania 4:05 8. Running Free 3:25 9. Innocent Exile 4:13 10. Sanctuary 4:06 11. Killers 5:13 12. Another Life 3:45 13. Phantom Of The Opera 7:18 14. Iron Maiden 4:13 15. Sanctuary (2nd Take) 4:03 Recorded live at Beat-Club TV Show, Bremen, Germany, Jan 22, 1981 Previously unreleased full version with remastered sound ...( Obsada )... Bass Guitar - Steve Harris Drums - Clive Burr Guitar - Adrian Smith, Dave Murray Vocals - Paul Di'Anno https://www.youtube.com/watch?v=_lD2GAEAAu4 SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-30 12:20:54
Rozmiar: 265.59 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Limitowany do 500 egz. CD zawiera zapis pełnego 80-minutowego występu jaki odbył się w londyńskim Rainbow Theatre w grudniu 1980 roku - na 2 miesiące przed wydaniem drugiego LP 'Killers'. Zespół (wciąż z Paulem Di'Anno na wokalu) zarejestrował wówczas klasyczne, 30-minutowe, powalające video (z identyczną okładką jak ten CD), ale materiał dźwiękowy nigdy nie pojawił się na oficjalnym nośniku. Płyta zawiera pełen występ (zarejestrowany przez fana na bardzo przyzwoitym sprzęcie) wraz z oryginalnymi wersjami dwóch utwórów które na oficjalnym VHS zostały specjalnie powtórzone, gdyż zespół kilka razy się pomylił! Fani wiedzą o co chodzi... Jakość dźwięku jest naprawdę bardzo dobra, no i kapitalna okładka! To jest wielka gratka dla każdego fana grupy i klasycznego metalu! ...( TrackList )... 1. Sanctuary 2. Wrathchild 3. Remember Tomorrow 4. Charlotte The Harlot 5. Killers 6. Another Life / Drum Solo 7. Transylvania 8. Strange World 9. Prowler 10. Innocent Exile 11. Phantom of the Opera 12. Iron Maiden 13. Running Free 14. Drifter Recorded at The Rainbow, London, England, December 21st, 1980. ...( Obsada )... Vocals - Paul Di'Anno Bass - Steve Harris Guitars - Dave Murray and Adrian Smith Drums - Clive Burr https://www.youtube.com/watch?v=8TvN3XzyBZI SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
IRON MAIDEN - LIVE! AT THE RAINBOW DECEMBER 1980 [THE COMPLETE SHOW] (2021) [MP3@320] [FALLEN ANGEL]
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-14 19:22:36
Rozmiar: 180.67 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Limitowany do 500 egz. CD zawiera zapis pełnego 80-minutowego występu jaki odbył się w londyńskim Rainbow Theatre w grudniu 1980 roku - na 2 miesiące przed wydaniem drugiego LP 'Killers'. Zespół (wciąż z Paulem Di'Anno na wokalu) zarejestrował wówczas klasyczne, 30-minutowe, powalające video (z identyczną okładką jak ten CD), ale materiał dźwiękowy nigdy nie pojawił się na oficjalnym nośniku. Płyta zawiera pełen występ (zarejestrowany przez fana na bardzo przyzwoitym sprzęcie) wraz z oryginalnymi wersjami dwóch utwórów które na oficjalnym VHS zostały specjalnie powtórzone, gdyż zespół kilka razy się pomylił! Fani wiedzą o co chodzi... Jakość dźwięku jest naprawdę bardzo dobra, no i kapitalna okładka! To jest wielka gratka dla każdego fana grupy i klasycznego metalu! ...( TrackList )... 1. Sanctuary 2. Wrathchild 3. Remember Tomorrow 4. Charlotte The Harlot 5. Killers 6. Another Life / Drum Solo 7. Transylvania 8. Strange World 9. Prowler 10. Innocent Exile 11. Phantom of the Opera 12. Iron Maiden 13. Running Free 14. Drifter Recorded at The Rainbow, London, England, December 21st, 1980. ...( Obsada )... Vocals - Paul Di'Anno Bass - Steve Harris Guitars - Dave Murray and Adrian Smith Drums - Clive Burr https://www.youtube.com/watch?v=8TvN3XzyBZI SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 7
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-07-14 19:22:18
Rozmiar: 566.12 MB
Peerów: 3
Dodał: Uploader
Opis
..::INFO::..
Artist: Opera Diabolicus Album: 1614 Year: 2012 Genre: Heavy Metal, Power Metal, Symphonic Metal Codec: FLAC (16 bits / 44 Khz tracks) Bitrate: Lossless Time: 53:54 Size: 387 MB ..::TRACK-LIST::.. 01. Overture (01:31) 02. The Gates (10:01) 03. Blood Countess Bathory (09:23) 04. The 13th Guest (07:27) 05. In Memoriam (02:42) 06. Mythos Lamia (06:45) 07. Forbidden (06:47) 08. Stone by Stone (09:18) ..::DODATKOWE-INFO::.. Do kompresowania plików używany jest WinRAR 6 Starsze wersje mogą pokazywać błąd przy rozpakowywaniu.
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-20 11:15:36
Rozmiar: 386.86 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
..::INFO::..
Artist: Opera Diabolicus Album: Death on a Pale Horse Year: 2021 Genre: Heavy Metal, Power Metal, Symphonic Metal Codec: FLAC (16 bits / 44 Khz tracks) Bitrate: Lossless Time: 59:08 Size: 428 MB ..::TRACK-LIST::.. 01. Listen Everybody (02:49) 02. Bring out Your Dead (05:24) 03. Second Coming (09:50) 04. Siren's Call (07:53) 05. Darkest Doom on the Brightest of Days (07:34) 06. A Song of Detestation (06:46) 07. Little Sister (03:05) 08. Night Demon (08:04) 09. At Nighttime (07:43) ..::DODATKOWE-INFO::.. Do kompresowania plików używany jest WinRAR 6 Starsze wersje mogą pokazywać błąd przy rozpakowywaniu.
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-20 11:15:34
Rozmiar: 427.73 MB
Peerów: 4
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Dzięki temu albumowi grupa awansowała do najwyższej ligi polskiego rocka, z której nigdy już nie spadła. Na wydawnictwie znalazły się kultowe już dziś numery, bez których repertuar zespołu byłby o wiele uboższy. Ta płyta to jedno z najsilniejszych uderzeń na polskiej scenie w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. ...( TrackList )... 1. Mój Dom 2:35 2. Płonę 3:58 3. California 3:53 4. Nie Zatrzymam Się 4:20 5. Bierz Mnie 3:34 6. Spadam 4:10 7. Nadzieja 3:37 8. Miłość I Nienawiść 3:55 9. Nowe Życie 4:35 10. Nie Uciekaj 3:56 11. Twój Cały Świat 1:15 ...( Obsada )... Kuba Płucisz Piotr Łukaszewski Piotr Sujka Wojtek Owczarek Artur Gadowski https://www.youtube.com/watch?v=ooQ_cAETNyo 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-18 12:20:35
Rozmiar: 286.77 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Dzięki temu albumowi grupa awansowała do najwyższej ligi polskiego rocka, z której nigdy już nie spadła. Na wydawnictwie znalazły się kultowe już dziś numery, bez których repertuar zespołu byłby o wiele uboższy. Ta płyta to jedno z najsilniejszych uderzeń na polskiej scenie w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. ...( TrackList )... 1. Mój Dom 2:35 2. Płonę 3:58 3. California 3:53 4. Nie Zatrzymam Się 4:20 5. Bierz Mnie 3:34 6. Spadam 4:10 7. Nadzieja 3:37 8. Miłość I Nienawiść 3:55 9. Nowe Życie 4:35 10. Nie Uciekaj 3:56 11. Twój Cały Świat 1:15 ...( Obsada )... Kuba Płucisz Piotr Łukaszewski Piotr Sujka Wojtek Owczarek Artur Gadowski https://www.youtube.com/watch?v=ooQ_cAETNyo 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-06-18 12:20:18
Rozmiar: 94.08 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Są tacy, którzy twierdzą, że power metal wyczerpał już swoje muzyczne możliwości, ale ci, którzy go śledzą, wiedzą, że są jeszcze niezbadane pola. Jednym z tych obszarów innowacji jest to, kiedy jego melodyjna i szybka esencja jest wzmocniona techniką, wirtuozerią i zdrową dawką ciężkości. Tak jest w przypadku 'Cosmic Redemption', nowego albumu Noturnal! PETARDA!!! ...( TrackList )... 1. Try Harder 4:51 2. Reset The Game 5:44 3. Lie To You 5:00 4. Shallow Grave 9:25 5. Shadows (Walking Through) 5:10 Feat. Michael Romeo 6. Cosmic Redemption 4:15 7. Scream! For!! Me!!! 5:20 Feat. Mike Portnoy 8. O Tempo Nao Para 4:35 Feat. Ney Matogrosso 9. Take Control 6:35 Feat. David Ellefson 10. The Great Filter 8:43 ...( Obsada )... Thiago Bianchi - Vocals Henrique Pucci - Drums Saulo Xakol - Bass Mike Orlando - Guitars https://www.youtube.com/watch?v=yKv9kWT12-M 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' Ch*j w kaprawe oko dla nazioli, homofobów, mizoginów, kleru i polityków! Specjalny ch*j dla JPII! SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-05-28 14:50:42
Rozmiar: 477.25 MB
Peerów: 2
Dodał: Uploader
Opis
...( TrackList )...
1. "Blackout" – 3:49 2. "Can't Live Without You" – 3:47 3. "No One Like You" – 3:57 4. "You Give Me All I Need" – 3:39 5. "Now" – 2:35 6. "Dynamite" – 4:12 7. "Arizona" – 3:56 8. "China White" – 6:59 9. "When the Smoke Is Going Down" – 3:51 ...( Info )... Artysta: Scorpions Gatunek: hard rock/heavy metal Rok: 1882 Wydawnictwo: Harvest, EMI, Mercury, PolyGram Producent: Dieter Dierks Format/kodek: DST64 2.0 (lossless) Rodzaj pliku: obraz (ISO) Liczba ścieżek: 9 Sample rate: 2822400 Hz Bitrate: 5645 kbps Rozmiar: 1,48GB
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-04-19 13:27:53
Rozmiar: 1.48 GB
Peerów: 5
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Cream Album: The London Sessions Year: 2023 Genre: Pop, Rock Format: FLAC 16 bit/44100Hz ...( TrackList )... 01. You Make Me Feel 02. Coffee Song 03. Beauty Queen 04. Wrapping Paper 05. Cat's Squirrel 06. I Feel Free Take One 07. I Feel Free Take Two 08. Sweet Wine Take One 09. Sweet Wine Take Two 10. Rollin' And Tumblin' 11. Toad 12. Weird Of Hermiston Take 1 13. Weird Of Hermiston Take 2 14. Blue Condition 15. Lawdy Mama 16. Take It Back Take 1 17. Take It Back Take 2 18. The Clearout Take 1 19. The Clearout Take 2 20. Falstuff Beer Commercial Take 1 21. Falstuff Beer Commercial Take 2 22. Tuba Jam 23. Polonaise Jam 24. Burrelhouse Blues Jam 25. Blue Moon 26. Singalong
Seedów: 7
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-04-09 21:15:25
Rozmiar: 400.80 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Zespół: Proletaryat Gatunek: punk rock, hard rock, heavy metal Data Premiery: 17 marca, 2023 Kodek: MP3@320kbps ...( Opis )... Legendarna grupa Proletaryat wraca po kilkuletniej przerwie, z nowym materiałem, zawierającym dziewięć autorskich kompozycji. Fanów zespołu na pewno ucieszy fakt, że Proletaryat wciąż trzyma się swojego charakterystycznego stylu, łącząc na albumie „Ząb za ząb” mocne riffy z refleksyjnymi tekstami. Nowa płyta Proletaryatu budzi nadzieje na pozytywny odbiór ze strony fanów i krytyków, a także potwierdza, że zespół nadal jest aktywny i twórczy w swoim charakterystycznym stylu. Płytę promuje utwór “Nie damy się” ...( TrackList )... 1. Zdechła Rewolucja 2. Nie damy się 3. Pies 4. Jesteśmy stąd 5. Żeby został ślad 6. Nienawiść taką znam 7. Szajba 8. Kim 9. Teraz my
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-03-19 11:48:42
Rozmiar: 69.34 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Oficjalna reedycja pierwszej płyty zespołu Młot na Czarownice - "Popioły Wiar", oryginalnie wydanej w 2015 roku. Czas poczuć prawdziwe uderzenie młota, młota na czarownice. Młot ten został wykuty w miejscowości Pionek. Jego przeznaczeniem jest niszczenie obiektów i przekonywanie niedowiarków, że heavy metal w naszym kraju ma się bardzo dobrze. Kapela gra od roku 1999 i właściwie teraz po tylu latach udało im się wydać swój debiutancki album „Popioły Wiar”. Ich celem jest tworzyć muzykę będącą mieszanką hard rocka i heavy metalu lat 80. To właśnie znajdziemy na pierwszym albumie grupy z Pionków. Trzeba przyznać, że styl grupy jest prosty i budowany jest w oparciu o ostre riffy, mocną sekcją rytmiczną, a także na wyrazistym wokalu Dawida Siweckiego. Same utwory poruszają kwestię dualizmu i naszego związku z siłami natury, a także różnego rodzaju motywy mitologiczne. Zespół niekryte swoich inspiracji takimi zespołami jak Iron Maiden, Turbo, Saxon czy Judas Priest. Tak więc jednym słowem zespół dobrze się czuje w tradycyjnym heavy metalu. Płyta jest dobrze przyrządzona i widać, że zadbano o każdy detal. Mroczna i klimatyczna okładka, czy soczyste i wysokiej klasy brzmienie to tylko pierwsze z brzegu przykłady. Jak jest z materiałem? No solidna porcja heavy metalu i już „Napój głupców” dobrze nas wprowadza w ten świat młota na czarownice. Nie zabrakło bardziej rozbudowanych kompozycji, które mają w sobie więcej urozmaicenia i tego przykładem jest „Młot na Czarownice”. Dalej mamy dobrze zaczynający się „Czas zastygłych Istnień”, który wyróżnia się ciekawą i pomysłową partią basu. Krzysztof Kuśmierz odwalił też kawał dobrej roboty w partiach gitarowych. Mamy tutaj ostry riff, ale też wtrącono trochę akustycznej gitara co pozwoliło stworzyć mroczny klimat niczym z pierwszych płyt Metal Church. „Fantasmagoria” to z kolei ukłon w stronę wczesnego Iron Maiden i takie brytyjskiego heavy metalu lat 80. Zespół potrafi też postawić na mroczniejszych klimat, zagrać ostrzej i dobrze to uchwycono w „Za złamany krzyż”. Wizytówką albumu powinien być bezwątpienia tytułowy kawałek i w sumie tak jest też w przypadku MNC. „Popioły Wiar” to utwór który prezentuje idealnie styl zespołu i to, że grają tradycyjny heavy metal zakorzeniony w latach 80 i to na wysokim poziomie. Nieco słabiej wypada wolniejszy „Przedwiosenny Świt”. Na samym końcu mamy marszowy „Psy ogrodnika” gdzie słychać echa Manowar, a „Nija” to utwór utrzymany w szybszym tempie. Na Polskiej scenie metalowej pojawił się nowy zawodnik i Młot na Czarownice z pewnością zagości na długo. Ta młoda formacja wie jak stworzyć solidny materiał, jak wykreować hit i jak trafić do słuchacza. Nagrali szczery materiał, który zabiera nas do lat 80 i takiego heavy metalu na jakim wielu z nas się wychowało. Płyta od samego początku po prostu niszczy formą i wykonaniem i właściwie można tylko pochwalić zespół, że nagrali takiej klasy album. Ostre riffy, mocne uderzenie sekcji rytmicznej i złowieszczy wokal Dawida czynią ten krążek wartym uwagi każdego miłośnika starego Turbo, Iron Maiden czy Judas Priest. Polecam. PMW Czasami jest tak, że już słysząc nazwę zespołu czy tytuł płyty możemy się domyślić zawartości wydawnictwa. Tak właśnie miałem w wypadku „Popiołów Wiar”. Okładka, książeczka załączona do płyty i przede wszystkim muzyka, idealnie odzwierciedla to, co mogłoby być stworzone przez band ochrzczony jako Młot na Czarownice. Debiutancki album metalowców garściami czerpie z tradycji. Duch takich kapel jak Kat, Turbo, Iron Maiden czy Judas Priest jest obecny w każdej sekundzie albumu. Do tradycji, nieco bardziej odległej, odwołują się także w warstwie lirycznej, przywołując liczne motywy obecne w średniowiecznych legendach, jak chociażby magiczne istoty czy wiedźmy. Poruszanie takich tematów zazwyczaj wiąże się z olbrzymią dawką patosu, obecną zarówno w tekstach, jak i muzyce. Ten krążek nie jest wyjątkiem. Wręcz przeciwnie, klimat niektórych kompozycji jest momentami tak podniosły, że zahacza o kiczowatość, jak choćby fragment z growlami w utworze tytułowym. Takie przesadnio epickie wstawki, choć rzadkie, psują nieco atmosferę. A szkoda, bo z jej budowaniem muzycy radzą sobie bardzo dobrze. Opętańcze wokale, recytowane wersy czy wreszcie rewelacyjne zagrywki na gitarach akustycznych stwarzają nieco mroczną otoczkę, w której idealnie odnajdują się historie wyśpiewywane przez Dawida Siweckiego. To właśnie te chwile, kiedy do głosu dochodzą akustyki, stanowią najmocniejszy punkt albumu. Są oryginalne, ciekawe melodyjnie i niepokojąco tajemnicze. Wszystkie liryki na płycie są napisane w języku polskim, w dodatku w bardzo poetyckim stylu. Oznacza to bardzo dużo artykulacyjnych trudności, z którymi wokalista nie zawsze sobie radzi. Szybkie wyrzucanie kolejnych fraz w 'Napoju głupców’ nie brzmi groźnie czy agresywnie, ale chaotycznie. Tego po prostu nieprzyjemnie się słucha. Na szczęście wokal nadrabia potknięcia bardzo szeroką skalą głosu, ciekawymi harmoniami oraz niezwykle chwytliwymi refrenami, jak choćby orientalny 'Czas zastygłych istnień’. Strona instrumentalna albumu prezentuje się rewelacyjne. Wielki szacunek należy się Dominikowi Niemirskiemu, grającemu na gitarze basowej. Jego linie są świetnie przemyślane, brzmią doskonale i bardzo dobrze współgrają z resztą instrumentów. A i na nie można narzekać. Krzysztof Kuśmierz, wzorem klasycznych wirtuozów sześciu strun, nie zasłania się wah-wahami, czy innymi efektami, grając po prostu dobrze osadzone, melodyjne solówki. Riffy raz zmierzają bliżej hard rocka, innym razem pędzą na thrashową modłę, wspierane przez Roberta Mielniczuka za perkusją. Innowacji w takim graniu próżno szukać, aczkolwiek sprawdza się ono przyzwoicie. Produkcja płyty, choć bez fajerwerków, trzyma poziom. Niczym albumu nie wzbogaca, ale i nie zakłóca jego odbioru. „Popioły Wiar” to płyta, która brzmi jak wyciągnięta z przeszłości. Pełne mrocznych metafor teksty dobrze czułyby się w tomiku średniowiecznych poezji, akustyczne wstawki są żywcem wyjęte z czasów, gdy w polskim metalu królował Kat, zaś cięższe riffy mogłyby spokojnie szturmować świat w szeregach Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu. Fani podniosłych, patetycznych kompozycji mogą już się szykować na epicką podróż po osobliwym świecie Młota na Czarownice. Pozostali niech sobie odpuszczą. Vincent13 ...( TrackList )... 1. Napój Głupców 03:28 2. Młot na Czarownice 06:02 3. Czas Zastygłych Istnień 04:38 4. Horyzonty Niespełnienia 05:12 5. Fantasmagoria 05:06 6. Za Złamany Krzyż 05:23 7. Popioły Wiar 04:55 8. Przedwiosenny Świt 06:13 9. Psy Ogrodnika 05:20 10. Nija 06:00 ...( Obsada )... Bass - Dominik Niemirski Drums - Łukasz 'Ringo' Nowak Guitar - Andrzej Roczniak, Krzysztof Kuśmierz Vocals - Dawid 'Dejff' Siwecki https://www.youtube.com/watch?v=K5sqtn-sq54 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' CHURCH IS GIVING MORE LIGHT ONLY WHEN IT'S BURNING. SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-03-06 20:15:51
Rozmiar: 399.85 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Oficjalna reedycja pierwszej płyty zespołu Młot na Czarownice - "Popioły Wiar", oryginalnie wydanej w 2015 roku. Czas poczuć prawdziwe uderzenie młota, młota na czarownice. Młot ten został wykuty w miejscowości Pionek. Jego przeznaczeniem jest niszczenie obiektów i przekonywanie niedowiarków, że heavy metal w naszym kraju ma się bardzo dobrze. Kapela gra od roku 1999 i właściwie teraz po tylu latach udało im się wydać swój debiutancki album „Popioły Wiar”. Ich celem jest tworzyć muzykę będącą mieszanką hard rocka i heavy metalu lat 80. To właśnie znajdziemy na pierwszym albumie grupy z Pionków. Trzeba przyznać, że styl grupy jest prosty i budowany jest w oparciu o ostre riffy, mocną sekcją rytmiczną, a także na wyrazistym wokalu Dawida Siweckiego. Same utwory poruszają kwestię dualizmu i naszego związku z siłami natury, a także różnego rodzaju motywy mitologiczne. Zespół niekryte swoich inspiracji takimi zespołami jak Iron Maiden, Turbo, Saxon czy Judas Priest. Tak więc jednym słowem zespół dobrze się czuje w tradycyjnym heavy metalu. Płyta jest dobrze przyrządzona i widać, że zadbano o każdy detal. Mroczna i klimatyczna okładka, czy soczyste i wysokiej klasy brzmienie to tylko pierwsze z brzegu przykłady. Jak jest z materiałem? No solidna porcja heavy metalu i już „Napój głupców” dobrze nas wprowadza w ten świat młota na czarownice. Nie zabrakło bardziej rozbudowanych kompozycji, które mają w sobie więcej urozmaicenia i tego przykładem jest „Młot na Czarownice”. Dalej mamy dobrze zaczynający się „Czas zastygłych Istnień”, który wyróżnia się ciekawą i pomysłową partią basu. Krzysztof Kuśmierz odwalił też kawał dobrej roboty w partiach gitarowych. Mamy tutaj ostry riff, ale też wtrącono trochę akustycznej gitara co pozwoliło stworzyć mroczny klimat niczym z pierwszych płyt Metal Church. „Fantasmagoria” to z kolei ukłon w stronę wczesnego Iron Maiden i takie brytyjskiego heavy metalu lat 80. Zespół potrafi też postawić na mroczniejszych klimat, zagrać ostrzej i dobrze to uchwycono w „Za złamany krzyż”. Wizytówką albumu powinien być bezwątpienia tytułowy kawałek i w sumie tak jest też w przypadku MNC. „Popioły Wiar” to utwór który prezentuje idealnie styl zespołu i to, że grają tradycyjny heavy metal zakorzeniony w latach 80 i to na wysokim poziomie. Nieco słabiej wypada wolniejszy „Przedwiosenny Świt”. Na samym końcu mamy marszowy „Psy ogrodnika” gdzie słychać echa Manowar, a „Nija” to utwór utrzymany w szybszym tempie. Na Polskiej scenie metalowej pojawił się nowy zawodnik i Młot na Czarownice z pewnością zagości na długo. Ta młoda formacja wie jak stworzyć solidny materiał, jak wykreować hit i jak trafić do słuchacza. Nagrali szczery materiał, który zabiera nas do lat 80 i takiego heavy metalu na jakim wielu z nas się wychowało. Płyta od samego początku po prostu niszczy formą i wykonaniem i właściwie można tylko pochwalić zespół, że nagrali takiej klasy album. Ostre riffy, mocne uderzenie sekcji rytmicznej i złowieszczy wokal Dawida czynią ten krążek wartym uwagi każdego miłośnika starego Turbo, Iron Maiden czy Judas Priest. Polecam. PMW Czasami jest tak, że już słysząc nazwę zespołu czy tytuł płyty możemy się domyślić zawartości wydawnictwa. Tak właśnie miałem w wypadku „Popiołów Wiar”. Okładka, książeczka załączona do płyty i przede wszystkim muzyka, idealnie odzwierciedla to, co mogłoby być stworzone przez band ochrzczony jako Młot na Czarownice. Debiutancki album metalowców garściami czerpie z tradycji. Duch takich kapel jak Kat, Turbo, Iron Maiden czy Judas Priest jest obecny w każdej sekundzie albumu. Do tradycji, nieco bardziej odległej, odwołują się także w warstwie lirycznej, przywołując liczne motywy obecne w średniowiecznych legendach, jak chociażby magiczne istoty czy wiedźmy. Poruszanie takich tematów zazwyczaj wiąże się z olbrzymią dawką patosu, obecną zarówno w tekstach, jak i muzyce. Ten krążek nie jest wyjątkiem. Wręcz przeciwnie, klimat niektórych kompozycji jest momentami tak podniosły, że zahacza o kiczowatość, jak choćby fragment z growlami w utworze tytułowym. Takie przesadnio epickie wstawki, choć rzadkie, psują nieco atmosferę. A szkoda, bo z jej budowaniem muzycy radzą sobie bardzo dobrze. Opętańcze wokale, recytowane wersy czy wreszcie rewelacyjne zagrywki na gitarach akustycznych stwarzają nieco mroczną otoczkę, w której idealnie odnajdują się historie wyśpiewywane przez Dawida Siweckiego. To właśnie te chwile, kiedy do głosu dochodzą akustyki, stanowią najmocniejszy punkt albumu. Są oryginalne, ciekawe melodyjnie i niepokojąco tajemnicze. Wszystkie liryki na płycie są napisane w języku polskim, w dodatku w bardzo poetyckim stylu. Oznacza to bardzo dużo artykulacyjnych trudności, z którymi wokalista nie zawsze sobie radzi. Szybkie wyrzucanie kolejnych fraz w 'Napoju głupców’ nie brzmi groźnie czy agresywnie, ale chaotycznie. Tego po prostu nieprzyjemnie się słucha. Na szczęście wokal nadrabia potknięcia bardzo szeroką skalą głosu, ciekawymi harmoniami oraz niezwykle chwytliwymi refrenami, jak choćby orientalny 'Czas zastygłych istnień’. Strona instrumentalna albumu prezentuje się rewelacyjne. Wielki szacunek należy się Dominikowi Niemirskiemu, grającemu na gitarze basowej. Jego linie są świetnie przemyślane, brzmią doskonale i bardzo dobrze współgrają z resztą instrumentów. A i na nie można narzekać. Krzysztof Kuśmierz, wzorem klasycznych wirtuozów sześciu strun, nie zasłania się wah-wahami, czy innymi efektami, grając po prostu dobrze osadzone, melodyjne solówki. Riffy raz zmierzają bliżej hard rocka, innym razem pędzą na thrashową modłę, wspierane przez Roberta Mielniczuka za perkusją. Innowacji w takim graniu próżno szukać, aczkolwiek sprawdza się ono przyzwoicie. Produkcja płyty, choć bez fajerwerków, trzyma poziom. Niczym albumu nie wzbogaca, ale i nie zakłóca jego odbioru. „Popioły Wiar” to płyta, która brzmi jak wyciągnięta z przeszłości. Pełne mrocznych metafor teksty dobrze czułyby się w tomiku średniowiecznych poezji, akustyczne wstawki są żywcem wyjęte z czasów, gdy w polskim metalu królował Kat, zaś cięższe riffy mogłyby spokojnie szturmować świat w szeregach Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu. Fani podniosłych, patetycznych kompozycji mogą już się szykować na epicką podróż po osobliwym świecie Młota na Czarownice. Pozostali niech sobie odpuszczą. Vincent13 ...( TrackList )... 1. Napój Głupców 03:28 2. Młot na Czarownice 06:02 3. Czas Zastygłych Istnień 04:38 4. Horyzonty Niespełnienia 05:12 5. Fantasmagoria 05:06 6. Za Złamany Krzyż 05:23 7. Popioły Wiar 04:55 8. Przedwiosenny Świt 06:13 9. Psy Ogrodnika 05:20 10. Nija 06:00 ...( Obsada )... Bass - Dominik Niemirski Drums - Łukasz 'Ringo' Nowak Guitar - Andrzej Roczniak, Krzysztof Kuśmierz Vocals - Dawid 'Dejff' Siwecki https://www.youtube.com/watch?v=K5sqtn-sq54 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' CHURCH IS GIVING MORE LIGHT ONLY WHEN IT'S BURNING. SEED 14:30-23:00. POLECAM!!!
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2023-03-06 20:15:12
Rozmiar: 122.52 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
|